artykuły - relacje międzyludzkie

Żywotność przyjaźni...

Przyjaźń jest tym, co się buduje, tworzy. Nie bierze się sama z siebie - choćby pojawiła się niespodziewanie - ma swój początek, swoje źródło niczym rzeka. Zaczyna się często górskim potokiem, podziemnym źródełkiem - rozpoczyna się od zachwytu czyjąś osobą - może unikatowym sposobem spoglądania na świat, wspólnym przedmiotem zainteresowań. Przywiązanie tworzy się później - kiedy zostanie odnaleziona choćby wątła nitka porozumienia...

Z czasem rodzi się potrzeba "bycia dla kogoś" - nie tylko stania na uboczu. Przyjaźń jest byciem dla kogoś - byciem bezinteresownym - choć przecież oczekującym choćby uśmiechu...

Przyjaźń to nie "coś za coś" - tym niemniej przyjaciel często nie chce pozostać "dłużny" - nie dlatego jednak, by spełnić powinność, a po to by sprawić radość, dać coś z siebie - podzielić się szczerością, dobrym słowem, może jakimś wspólnym problemem - wspólnym nie przez to, że dwie osoby, dwójka ludzi znajduje się w podobnej sytuacji, a przez to, że dla przyjaciela jest się gotowym "nachylić" do jego problemów, próbować zrozumieć. Takie współodczuwanie z drugim człowiekiem - zwane empatią - jest wyjątkowo piękne. Człowiek ma wielką potrzebę zrozumienia - to wręcz głód świadomości - że ktoś rozumie jego motywy. Przyjaciel to ktoś, kto dostrzega nasze wady i zalety - a mimo to nas ceni. Z przyjacielem można rozmówić się, jak z własnym sumieniem.

Chcę zostać przyjęty w ciszy, nie za taki czy za inny gest, nie za taką czy inną cnotę, nie za takie czy inne słowo, ale w całym swym ubóstwie, takim, jakim jestem. Antoine de Saint Exupery.

Jest takie banalne stwierdzenie - a mimo to nadal prawdziwe: życie nie jest bajką ! Zatem nie zawsze wszystko układa się pięknie. Przychodzą chwile, gdzie ni stąd ni zowąd coś nagle się zmienia. To tak jak z piękną pogodą, po której nagle zaczyna się burza. Może być tak, ze nagle nadciągnie wielka trąba powietrzna, która zabierze lub zniszczy to, co przez jakiś czas było budowane, otaczane wspólną troską i przyjacielską życzliwością.

Jeśli nagle wali się świat dwojga przyjaciół - i wynika to z jakichś nieporozumień pomiędzy nimi, nawet krzywd wyrządzonych (mimo woli - bo o celowości raczej nie można mówić w przyjaźni) -to wbrew pozorom - nie jest tak źle, bo może być gorzej. Zawsze jest chyba sposób na naprawienie sytuacji. Przyjaciel umie wybaczyć przyjacielowi - i to nie z litości bynajmniej - a jedynie na skutek "bycia przyjacielem". Jak powiedziałby Antoine de Saint Exupery: Nie martwi mnie warstwa mułu, jeżeli pod nią spoczywa ziarno. Ziarno przebija się przez nią, by wystrzelić w górę.

Są jednak sytuacje gorsze, trudniejsze, w których przeszkodą w przyjaźni jest coś/ktoś postronnego/postronny. Czasami trzeba wybierać "mniejsze zło". Tylko, czy istnieje coś takiego jak mniejsze zło? Zło jest zawsze złem - na pewno jest nim zranienie przyjaciela. Niezależnie od tego - czym tłumaczone. Pozostaje tylko nadzieja, że zraniony przyjaciel "rozumie" choć "nie rozumie". Nie rozumie, bo nie zawsze pozwala się mu zrozumieć. Jest coś, co jest w stanie powstrzymać człowieka od wszelkich wyjaśnień, choćby najniezbędniejszych.

Mógłbyś zapytać, Drogi Czytelniku, co jest większego niż przyjaźń, że nie pozwala na wyjaśnienia wobec przyjaciela? Może miłość do osób najbliższych, rodziny, może lojalność... W sytuacjach - gdy stoi się przed twardą alternatywą - nie sposób czasem dokonać dobrego wyborów. Jest tylko tzw. mniejsze zło, ale nadal zło!

Stąd moje pesymistyczne stwierdzenie, że są młoty i kowadła, z pomiędzy których wydostać się nie da , sytuacje bez wyjścia, bitwy, w których są sami przegrani. Pozostaje po nich samotność okrutna, cynizm świtający na wargach, zgorzknienie godne zmęczonej życiem staruszki, co to nie zaznała szczęścia, albo już w nie - nie wierzy... Reakcja to do mnie nie podobna - a jednak... Nie ma nic straszniejszego od poczucia niemocy działania. Są chwile w których bardzo chce się odmiany - lecz ona - jak na złość - stać się nie może... Oby ta niemożność była tylko złudą, złym snem, po którym następuje przebudzenie...

Czy jest zatem jakiś sens przyjaźni, skoro można ją boleśnie stracić?

Przyjaźń traci się rzadko. Częściej przekonuje się, że przyjaźń nie była przyjaźnią i wtedy jest tylko rozczarowanie.

Ale przyjaźń - ta prawdziwa - trwa - choćby miała być okrojona do duchowo odczuwalnej więzi. Trwa - bo przyjaciel mieszka w nas - ma swoje mieszkanie w sercu - zawsze i mimo wszystko. Trzeba wiele złej woli i determiancji by ktoś mógł z naszego serca przyjaźń wyrzucić, wymeldować, eksmitować na bruk. Na szczęście nie musi być tak, jak w ostatnich rozdziałach "Roku 1984" Orwella. A my sami - czy możemy wyrzucić z siebie przyjaźń? Nie - można co najwyżej udawać, że to zrobiliśmy; albo działać słuchając własnego zgorzknienia, rozgoryczenia, bólu - można stwarzać pozory. Przyjaźń - ta prawdziwa - pozostaje. Może dlatego, że będąc czyimś przyjacielem, wcale nie chce się wyrzucać przyjaźni ze swojego serca, choćby oznaczało to ból.

Jak pisał - znany mi skądinąd - Jerzy Liebert:

"Uczę się ciebie, człowieku.
Powoli się uczę, powoli.
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.

O świcie nadzieją zakwita,
Pod wieczór niczemu nie wierzy,
Czy wątpi, czy ufa - jednako -
Do ciebie, człowieku należy.

Uczę się ciebie i uczę,
I wciąż cię jeszcze nie umiem -
Ale twe ranne wesele,
Twą troskę wieczorną rozumiem."

źródło: http://bogumila.brzozowska.webpark.pl