|
artykuły - szczęście, filozofia
Wzór na szczęście
Szczęśliwym trzeba się urodzić - uważają uczeni. Nie udało ci się? Nic straconego. Teraz po prostu m u s i s z być szczęśliwy
"Gdybym był o 20 lat młodszy - dopiero bym im pokazał!". "Gdybym była mężczyzną - na pewno daliby mi tę pracę". "Gdybym wygrał milion w totolotka - moje życie stałoby się lepsze". Wydaje się nam, że znamy receptę na szczęście. Nic bardziej błędnego - mówią psycholodzy. To, czy jesteśmy szczęśliwi, czy nie, w 80 procentach zależy od wygranej w genetycznej loterii.
Nie jest to najszczęśliwsza wiadomość. Wydaje się, że bez względu na to, jak bardzo będziemy się starali, nie mamy wpływu na swoje poczucie szczęście. Naukowcy nie pozostawiają jednak "nieszczęśliwie urodzonych" takim czarnym myślom. Jeżeli nie zostałeś obdarzony "genami szczęścia", uśmiechnij się. Uśmiechaj się jak najczęściej - radzą.
WZGLĘDNOŚĆ ROZUMU
"Istnieją uzasadnione podstawy do zakwalifikowania szczęścia jako zaburzenia psychiatrycznego, którego opis powinien zostać włączony do przyszłych wydań podręczników diagnostycznych" - napisał w roku 1992 w poważnym brytyjskim czasopiśmie naukowym "Journal of Medical Ethics" Richard Bentall, wykładowca psychologii klinicznej na uniwersytecie w Liverpoolu.
Zawrzało. "Niektóre brytyjskie gazety pisały o mnie tak, jakbym sam był psychicznie chory - wspomina te chwile naukowiec. - Inne potraktowały całą sprawę z kamienną powagą. Moja własna matka nie chciała ze mną rozmawiać".
W zasadzie trudno się dziwić. Z naukową wnikliwością badacz opisał bowiem stan szczęścia, który jego zdaniem "spełnia wszystkie rozsądne kryteria choroby umysłowej. Jest on, statystycznie biorąc, nienormalny i towarzyszy mu swoisty zespół objawów; przynajmniej niektóre sugerują, że jest przejawem zakłócenia w funkcjonowaniu ośrodkowego układu nerwowego; jest wreszcie połączony z rozmaitymi zaburzeniami aparatu poznawczego - w szczególności z oderwaniem od rzeczywistości".
Długo nie chciano uwierzyć, że niezwykle przekonująca praca psychologa była jedynie żartem. Że chciał on tylko pokazać, jak trudno jednoznacznie określić kryteria, za pomocą których można ustalić, kto jest zdrowy, a kto chory psychicznie.
Czy jednak wiadomo, co to jest szczęście? Nie wyjaśnił tego Bentall, nie wyjaśniło wielu naukowców przed nim. Aż do teraz.
PRZEPIS NA ZADOWOLENIE
Brytyjscy psychologowie ułożyli wzór na szczęście - obiegła media unformacja. Przepis jest banalnie prosty. Szczęście = P + (5 x E) + (3 x H). Wystarczy pomnożyć i dodać.
Wzór został opracowany na podstawie badań prowadzonych wśród tysiąca osób. Musiały one odpowiedzieć na kilka prostych pytań: "Czy jesteś elastyczny i otwarty na zmiany?", "Czy jesteś optymistą i masz poczucie, że kontrojujesz swoje życie?", "Czy zaspokojone są twoje podstawowe potrzeby życiowe - czy jesteś zdrowy i czy masz poczucie bezpieczeństwa, w tym finansowego?". "Czy odczuwasz satysfakcję z pracy i życia rodzinnego?".
Z analizy odpowiedzi naukowcy wysnuli następujące wnioski: P (personal characteristics) oznaczacechy charakteru takie jak: podejście do życia, zdolność adaptacji, elastyczność (pytanie pierwsze i drugie). E (existence) we wzorze to egzystencja - czyli ogólna kondycja, stan zdrowia, finansów oraz życia towarzyskiego (pytanie trzecie). H (higher order) zaś to potrzeby wyższego rzędu, takie jak poczucie własnej wartości, ambicje i poczucie humoru (pytanie czwarte).
Na ile ważne są te składniki w osiągnięciu szczęścia, mówią liczby, przez które należy je pomnożyć. Im większe, tym bardzoej istotny składnik. Mówiąc więc najprściej: aby być szczęśliwym, musisz mieć zaspokojony byt materialny, czuć się kochanym, być optymistą i mieć poczucie własnej wartości. Proste?
BOGACI I ZAKŁAMANI
W takim razie dziwią przypadki osób, króre odziedziczyły albo wygrały duże pieniądze i mimo to po krótkiej euforii deklarują poziom zadowolenia z życia jak przed wygraną czy otrzymaniem spadku.
- Z pieniędzmi jest jak ze zdrowiem - wyjaśnia psycholog David Myers. - Ich brak może czynić nieszczęśliwym, ale ich posiadanie nie gwarantuje już automatycznie szczęścia. Oczywiście, ludzie żyjący w nędzy są mniej szczęśliwi od zamożnych - dodaje (dlatego wskaźnik E w brytyjskim wzorze jest pomnożony aż razy pięć). - Gdy jednak zaspokoją swoje podstawowe potrzeby, dalsze bogacenie się już tylko w nieznacznym stopniu poprawia ich samopoczucie.
Myers za przykład podaje Amerynaków, ktorzy mogą za swoje pieniądze kupić dziś dwa razy tyle rzeczy niż 40 lat temu, ale dwa razy bogatszy Amerykanin nie jest wcale dwa razy szczęśliwszy. W roku 1957 za osoby "bardzo szczęśliwe" uznało się 35 procent mieszkańców USA, a w roku 1998 - 32 procent.
Co więcej, ludzie, którzy nieoczekiwanie stają się bardzo bogaci, mogą być z tego powodu bardzo... nieszczęśliwi. Psychologowie z Money Meaning and Choices Institute w Berkeley utworzyli nawet ostatnio nową kategorię chorobową - syndrom nagłego bogactwa (sudden wealth syndrome). Ludzie, którzy nagle się wzbogacili, nie mogą się przystosować do nowej sytuacji - cierpią na bezsenność i depresję, czują się zagubieni, mają poczucie winy. To często prowadzi do zachowań autodestruktywnych, nawet samobójstwa.
Sztandarowym przykładem, że szczęścia nie dają ani wiek, ani płeć, ani sukcesy zawodowe, ani pieniądze, może być przypadek jednej z Miss Świata z lat 80. - Węgierki, która kilka tygodni po zdobyciu tytułu odebrała sobie życie. Zrobiła to, mając w zasadzie wszelkie warunki po temu, by czuć się szczęśliwą.
- Nie zdarzenie, lecz nasza interpretacja tego zdarzenia jest tym, co powoduje nasze poczucie szczęścia lub nieszczęścia - mówi amerykański psycholog Albert Ellis. Potwierdzają to badania naukowców z University of Minnesota. Wydarzenie życiowe jedynie na krótko zmieniają subiektywne odczucie zadowolenia. Po kązdym epizodzie radości lub rozpaczy powracamy do pewnej normy, tak zwanego poziomu nastawczego set point), różnego dla każdego z nas i w znacznej mierze wrodzonego - tłumaczą.
FART W GENACH
By uczynić cię szczęśliwym, zamiast milionowego spadku twoi przodkowie powinni zostawić ci odpowiednie geny - tak francuscy uczeni podsumowują badania przeprowadzone na 1500 parach dorosłych jedno- i dwujajowych bliźniąt. Z analizy kwestionariuszy, które musiały one wypałnić, oceniając swój poziom poczucia szczęścia wynikało, że aż w 50 procentach ma ono genetyczne podstawy.
Aby się upewnić, zbadano dokładniej grupę bliźniąd jednojajowych. Są one w zasadzie rodzajem "naturalnych klonów". To genetycznie identyczni ludzie. Jeśli więc hipoteza jest prawdziwa, to będą oni tak samo szczęśliwi niezależnie od wieku i warunków, w jakich żyją. Kazano więc badanym określić swój stan szczęśliwości, gdy mieli po 20 lat. Wrócono do nich 10 lat później.
W tym czasie drogi bliźniaków najczęściej się rozchodziły. Pracowały w różnych miejscach, często gdzie indziej mieszkały, różnie układały sobie życie. Jednym się powodziło, innym szło gorzej. Jak się okazało, nie miało to większego znaczenia. W wieku lat 30 - niezależnie od warunków w jakich przyszło im żyć - bliźniaki deklarowały w 80 procentach taki sam poziom szczęścia jak 10 lat wcześniej. Wyniki w takiej samej proporcji zgadzały się u rodzeństwa. Badacze wywnioskowali więc, że właśnie w tylu procentach o naszym samopoczuciu decyduje dziedziczność.
Skoro tak, to znaczy, że mieliśmy raczej pogodnych przodków. Wbrew bowiem temu, co o sobie sądzimy, Polacy - jak wynika z badań - to szczęśliwy naród. Co piąty z nas uważa się za bardzo szczęśliwego, a co drugi "tylko" za szczęśliwego. Dla porównania co 10. twierdzi, że jest nieszczęśliwy, natomiast bardzo nieszczęśliwa czuje się co 20. osoba.
MÓZG SZCZĘŚLIWY
Czy dla tych 30 procent niezbyt szczęśliwych nie ma już żadnej szansy? Nie można przecież zmienić swoich genów. Nie załamujmy się, psychologowie dają nadzieję.
- Jeśli rodzice nie obdarzyli cię szczęśliwym usposobieniem, musisz wziąć sprawy we własne ręce - mówią.
No bo co to jest szczęście? Stan mózgu. Geny decydują o tym, co się w nim dzieje: czy i w jakiej ilości wydzielają się nam w głowie substancje odpowiedzialne za dobry nastrój, w jakim stopniu jesteśmy na nie podatni. Gdy jesteśmy szczęśliwi, w naszym mózgu zachodzi wiele skomplikowanych realkcji, w których jedną z głównych ról odgrywa substancja zwana dopaminą. Ona pobudza struktury - tak zwany układ nagrody - odpowiedzialne za nasz dobry nastrój.
Jednym z "efektów ubocznych" tych reakcji jest... nasz wyraz twarzy. Kurczą się dwa mięśnie jarzmowe, mięśnie nosa oraz mięśnie okrężne oczu. W rezultacie usta otwierają się, a ich kąciki się unoszą. Górna warga podnosi się, odsłaniając zęby. Unoszą się też powieki i brwi. Uśmiechamy się. Nasza twarz wyraża zadowolenie.
UWAŻAJ NA MINY!
- A gdyby tak zadziałać w drugą stronę? - zastanowili się Paul Ekman, Robert Levenson i Wallace Friesen, amerykańscy naukowcy zajmujący się badaniem stanów emocjonalnych. - Skoro wyraz twarzy jest efektem reakcji zachodzących w mózgu, może, "robiąc minę", sprowokuje się taką reakcję? - pomyśleli.
Kolejnych kilka dni naukowcy spędzili wykrzywiając do siebie twarze. Ich przypuszczenia potwierdziły się. - Byliśmy źli, smutni, weseli - zależnie od tego, co robiliśmy ze swoją twarzą - opowiada Ekman. Doświadczenie powtórzyli na próbie ochotników.
Jedna grupa robiła na komendę odpowiednie miny, druga miała przypominać sobie wydarzenia wywołujące smutek czy złość, nie wspierając tego mimiką. Naukowcy badali zmiany, jakie zachodziły w ich organizmach. - Miny wywołują takie same reakcje w mózgu jak wspomnienia - stwierdzili. Ludzie naprawdę stawali się smutni, gdy dłuższy czas wykrzywiali usta w podkówkę.
Gdy naukowcy kazali studentom oglądać komedie i kazali im w tym czasie trzymać w wargach ołówek - co uniemożliwiało im uśmiechanie się - odebrali oni film jako znacznie mniej śmieszny niż ci, na których podczas projekcji "wymuszono" uśmiech, każąć trzymać ołówek zaciśnięty w zębach. Wyniki ekperymentu opisano w fachowym piśnie "Science".
"Uśmiechaj się często do siebie", "myśl pozytywnie" - radzą poradniki. Głupie? Wcale nie. Widząc rano w lustrze swoją wykrzywioną twarz zmuś mięśnie do uśmiechu. Twój mózg stanie się szczęśliwy. Niebawem poczujesz różnicę.
UŚMIECH ZAMIAST PIGUŁKI
Potwierdzają to także badania psycholog Sary Snodgrass. Przez tydzień w kampusie uczelni, w której pracowała, można było natknąć się na grupy studentów maszerujących przed siebie nienaturalnie dziarskim krokiem, z wysoko podniesioną głową. Gdy przypadkiem napotykali czyjeś zdumione spojrzenie, obdarzali tę osobę szerokim uśmiechem, uśmiechali się też do siebie nawzajem.
Dotknęła ich jakaś tajemnicza choroba? Nie, to eksperyment "indukowania szczęścia". Po paru dniach Snodgrass porównała samopoczucie "na siłę szczęśliwych" z grupą kontrolną zachowującą się normalnie. Co się okazało? Poczucie szczęścia tych pierwszych naprawdę wzrosło!
A ty? Nie jesteś "genetycznie obciążony" optymizmem? Nie szkodzi. Uśmiechnij się. Uśmiechaj się jak najczęściej. To tańsze niż prozac.
OLGA WOŹNIAK
źródło: Przekrój - numer 6(3007) z 9 lutego 2003 roku
| |