arte

Za każdym razem, gdy umierasz...

Śmierć przypomina impresję, poezję oszronionych szyb. Nie rodzi się w kirze, lecz z transparentnych łez - delikatna, bezwonna, ulotna jak efeb. Odnajdziesz ją w cichym jęku, westchnieniu ostatecznym, gdy twą nabrzmiałą od natrętnych myśli głowę opuści na kolana. Przez kotarę posklejanych rzęs wpłynie miękkim ruchem na cichych skrzydłach bezsenności. Nie poczujesz wiele, gdy z mistrzowską precyzją chirurga usunie skażoną tkankę, robaczywy owoc z pięknego zaczynu marzeń. Nie będziesz protestować, gdy wraz z nią odbierze życie części twojej duszy.

Śmierć czyta z mowy ciała. Spełnia pragnienia wyszeptane grymasem cierpienia. Śmierć przytuli i podtrzyma, bezpiecznym mrokiem okryje pustkę, utuli wśród czterech ścian. Jej usta są słone, a dłonie miękkie i ciepłe. Pocałunkiem oczyszcza krew i umysł, sterylną próżnię wypełnia chłodem w ramach lekcji, jak dmuchać za zimne. Ukrzyżuje serce i zaprawi solą, wrzuci w formalinę, dokręci wieczko szklanego klosza. Założy kłódkę na drzwi, wejście zabezpieczy łańcuchem. I już nikogo nie wpuścisz do swojej samotności. Gdy otworzysz oczy nie będzie już tego, co czuło zbyt wiele wkorzeniając się boleśnie w obraz iluzorycznej nadziei. Zapomnisz o sercu.

Jej matką jest Bezsilność z włosami jak splątany ogień i dotykiem zimnej elektryczności. To ona błękitnym impulsem rozbudza komórki nerwowe w najczulszy ból, maksimum tego, co ludzki organizm zdolny jest wycierpieć. Nie ważne, gdzie ją spotkasz, czy kryje się w fizyczności, rozpalonej źrenicy okrucieństwa, czy obcym spojrzeniu niemiłości. Poznasz ją, gdy drżącą dłonią próbując wcisnąć coś ciepłego na skurczony żołądek iskrą rozpali wnętrzności. Poznasz ją w każdym odruchu wymiotnym, w każdym skurczu organu zalanego żółcią. Gdy dotyka cię pierwszy raz, patrzy jak wijesz się z bólu. Gdy trzyma cię mocno w ramionach, wsłuchuje się w twój płacz. A jej jedynym aktem miłosierdzia jest dziecię jej łona.

Śmierć przychodzi cicho. Jej delikatne stąpnięcia są pełne ostrożności, gdy próbuje bezszelestnie wpleść znieczulenie między rażącą elektryczność. Wybawicielka, lecz nie odkupicielka, biorca - lecz nie dawca, skalpel - lecz nie balsam. Zabezpieczy nieufnością, ubierze codzienność w ostrożność, ciemnością ozdobi oblicze, gdy wyzywasz na pojedynek swój cień, gdy szukasz po omacku światła, które ranę otwartą namaści... Gdy szukasz Tego, którego nazwać jeszcze nie potrafisz, a który niszczy kłódki ucieczki w alienację. Który goi rany. Uczy kochać. Cierpieć godnie. I przebaczać...

"I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie, ani smutku, ani krzyku (...)" Obj. 21, 4

CosmaMekkanikka

opublikowano 13 stycznia 2005