autopsjaPowietrze jest niewidoczne, lecz niezbędne do życiaCzy romantyzm pomaga w życiu, czy szkodzi? Trudno mi wypośrodkować między
romantyczną naturą - życie we własnym świecie, swoich myślach i wyobrażeniach, tajemniczością, a obowiązkowością, prozą życia. Ostatnio w internecie natknęłam się na adres dawnego znajomego, którego darzyłam sympatią, a który ledwo mnie zauważał. Nie widziałam go 10 lat. Napisałam do
niego list, lecz nie przyznałam się, że to ja. Obawiałam się, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać. On bardzo chętnie podjął korespondencję. Świetnie się nam rozmawia przez net na tematy psychologiczne, życiowe - dużo mówimy o przemijaniu. Boję się przyznać kim jestem, a jednocześnie wiem, że mu się to należy. Czuję, że go oszukuję. Jeśli zależy mi na nim, powinnam nawiązać normalny kontakt. W necie jestem dla niego tajemniczą, inteligentną, piękną i wrażliwą panią X. To prawda, ale życie już nie jest tak romantyczne - człowiek nie zawsze korzystnie wygląda, nie zawsze ma błyskotliwe odpowiedzi, musi pracować, jeść, ma problemy - to też prawda. Boję się, że jak pokażę mu jaka jestem w prozie życia, nastąpi koniec tej pięknej aury, duchowego porozumienia, jakie mamy w necie. Opowiem teraz dokładnie, jak było. Mieszkaliśmy w jednym akademiku, na jednym piętrze. On studiował historię, ja nauczanie początkowe. Był typowym podrywaczem, łamaczem niewieścich serc - inteligentny, błyskotliwy, dziwnym trafem przyciągał szare myszki, ale on nie zwracał na nie uwagi, tylko podobały mu się pewne siebie piękne kobiety. One natomiast szukały mężczyzny spokojnego, takiego, który da im oparcie, poczucie stabilizacji, a nie takiego, który skacze z kwiatka na kwiatek. Często bywał u nas w pokoju - podrywał moją atrakcyjną koleżankę. Mnie traktował jak powietrze. Kochałam się w nim pokryjomu i cierpiałam. Kiedyś siedziałam smutna na kanapie, on podszedł do mnie i dał mi zeszyt. Zapisane były w nim wiersze. Powiedział: "To na poprawę humoru". Przeczytałam te wiersze i napisałam w zeszycie ołówkiem kilka swoich myśli. Po studiach wyprowadziłam się do innego miasta, on został na uczelni i podjął pracę w bibliotece. Tak nasze drogi się rozeszły. Rok po studiach wróciłam na uczelnię na studia podyplomowe. Pewnego dnia stałam pod tablicą ogłoszeń i szukałam jakiejś informacji. Nagle... usłyszałam jego głos. Krótko ze mną rozmawiał, tematy oficjalne - praca, studia, a na koniec zapytał, jak ja mam właściwie na imię. Zmroziło mnie to. Tyle godzin spędzał w moim pokoju i nie pamiętał mojego imienia. Po dziesięciu latach urządziłam sobie zabawę w szukanie w internecie informacji o dawnych znajomych i dowiedziałam się, że mój dawny znajomy wydał tomik poezji, ma swoją stronę internetową. Tam znalazłam adres e-mail. Napisałam kilka swoich myśli, wysłałam i tak się zaczęło. Zdaję sobie sprawę, że to nie może się ciągnać w nieskończoność, a jednocześnie obawiam się, że jak powiem kim jestem, nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Może sobie przypomni tę szarą myszkę, na którą nie warto zwracać uwagi i da sobie spokój. W listach jestem szczera, piszę o tym, jaka jestem, o tym, jakie były nasze dawne kontakty, a on jest wciąż ciekawy, kim jest tajemnicza pani X. Jeśli powiem, czar pryśnie. Chyba od początku zrobiłam błąd, napisałam mu dzisiaj, że to ostatni list i znikam z jego życia, bo wiem, że w realu nie znaleźlibyśmy porozumienia. Poruszyło go to, prosi o kontakt, chce się spotkać realnie, a jeśli do tego nie dojrzałam, może być jakikolwiek kontakt, nawet wirtualny. Nie wiem co mam dalej robić. Brak odwagi nie pozwolił przyznać się, kim jestem. Jednocześnie czuję chęć utrzymania tej znajomości. On pisze do mnie co drugi dzień, jednak jedno mnie niepokoi - on zawsze się spieszy - listy wyglądają tak, jakby były pisane na szybkiego i na odwal i w każdym dodatek: "Dzisiaj się spieszę",albo: "Na resztę odpowiem później, bo nie mam dziś czasu", albo: "Kończę już, bo ktoś mi teraz przeszkadza". W każdym liście to samo. Z początku wybaczałam mu to, ale tracę już cierpliwość i mam ochotę mu to wygarnąć. Z drugiej strony - nie chcę go wystraszyć, bo nie wykluczam, że kiedyś się zdecyduję z nim spotkać. Nie chcę zaprzepaścić tej znajomości. Mam dylemat - być szczera i nie zawsze miła (bo również nie zgadzam się jego poglądami), czy grzeczna, aby go nie wystraszyć. Nie mam podejścia do facetów, nie jestem głupia, nie lubię jak on mi coś radzi, próbuje pouczać. Nie umiem przyjmować niektórych jego słów luzacko. Mam wobec niego oczekiwania i odbieram go negatywnie, gdy nie pasuje do wymyślonego przeze mnie obrazka. Wczoraj swoimi słowami "spieszę się" wywołał u mnie przygnębienie. Napisałam niemiły list, ale całe szczęście go nie wysłałam, gdyż zdaje sobie sprawę z własnych schiz. Dlatego wciąż cenzuruję słowa, jak do niego piszę, bo ciagle mam wrażenie, że odbieram go przez pryzmat własnych problemów emocjonalnych, czyli nierealnie. Ciągle się zastanawiam, co jest normalne w moim zachowaniu względem niego a co nie. Na wszelki wypadek staram się mu nie podpaść. Sprawa wyglada następująco: pożegnałam się, napisałam, że to już jest ostatnia wiadomość ode mnie. Nie przedstawiłam się. Nie dał za wygraną - przysyłał do mnie listy raz, dwa razy w tygodniu, aby... jak to napisał... dać znać o sobie w razie jak bym zmieniła zdanie. Dzisiaj nie wytrzymałam i odpisałam mu, lecz wyjaśniłam dokładnie kim jestem, jak się poznaliśmy, jak wyglądam - wszystko ze szczegółami z przeszłości i... znów się pożegnałam. Cieszę się, że w końcu przestałam się lękać o to, że jak napiszę kim jestem, nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Sama zakończyłam rozmowę, lecz z nadzieją, że mimo wiedzy kim jestem, dalej będzie chciał nawiązać kontakt. Wtedy nie wykluczam dać mu szansy, a jeśli zamilknie, znaczy, że ta znajomość nie jest warta funta kłaków. Jestem przygnębiona - dostałam od niego odpowiedź. Mój list go poruszył, lecz... i to jest najgorsze... nie kojarzy mnie z przeszłości. Tak zawaliła się moja nadzieja, że mogłam być dawniej w minimalnym (w milimetrowym nawet) stopniu dla niego ważna. Z drugiej strony... mam czystą kartę... Marzenia są fascynujące, ale zderzenie z prozą życia może być piorunujące. Dlatego im szybsze zderzenie, tym lepiej. Tylko że ja ciagle się boję. Boję się, że mnie odrzuci, albo przypomni sobie mnie, jak się spotkamy w realu i się cholernie rozczaruje, skoro teraz mnie nie pamięta. A zaczęło mi na nim zależeć. Napisałam mu prawdę, o swoich obawach - wyjaśniłam dlaczego nie przyznałam się do tej pory, kim jestem. Napisałam powód: "Obawiałam się, że jeśli dowiesz się kim jestem, będzie to miało wpływ na przebieg rozmowy, obawiałam się jej przerwania". Napisałam mu też: "Nie planowałam z Tobą korespondencji, chciałam tylko napisać kilka słów na temat wierszy i zniknąć, a potem głupio mi było przyznać się. Obiecałam sobie,że jak skończymy rozmowę, przedstawię się, ale Ty nalegasz, więc będę musiała zakończyć ją teraz". To było ostatnie zdanie mojego listu - było one prowokacją. Tego samego dnia dostałam wzruszającą i szczerą odpowiedź, a w niej prośba, abym nie zrywała kontaktu, żebym zostawiła przeszłość i dała mu szansę poznania się w teraźniejszości. Odpisałam mu: "Przykro mi, że byłam dla Ciebie powietrzem". Dalej milczę. Dziś w pracy zadzwonił telefon, a w nim głos: "Wreszcie Cię znalazłem, nie było łatwo. Powietrze jest niewidoczne, ale niezbędne mi do życia". opublikowano 7 lutego 2005
|