autopsjaNieśmiałość to pasmo straconych szansNieśmiałość sprawia, że życie staje się pasmem straconych szans, przeszkadza w samorealizacji. Chociaż wiele osób ją deklaruje, nie spotkałam nikogo bardziej nieśmiałego ode mnie. Jednak nie twierdzę, że takich nie ma, na pewno są. Przekonałam się o tym, gdy wzięłam do ręki poradnik psychologiczny Zimbardo (który nie pomógł mi) i po przeczytaniu w internecie o przykrych doświadczeniach innych. Mam 18 lat, byłam i jestem nieśmiała w stosunku do wszystkich poza najbliższą rodziną. Po części obarczam winą za ten stan rzeczy otoczenie. Przylepiano mi etykietkę "nieśmiała", do której w końcu się przyzwyczaiłam, ale nie znosiłam tego słowa. Pytania typu: "Czemu jesteś taka cicha?", "Co powiesz?", "Żyjesz?" działają mi na nerwy, ponieważ nie potrafię na nie udzielić odpowiedzi. W dzieciństwie nie potrafiłam poprosić o coś w sklepie, bałam się poprosić nauczyciela o wyjście do łazienki, gdy miałam ogromną potrzebę. Rzadko kiedy o cokolwiek kogoś prosiłam, a sama nie potrafiłam odmawiać. Miałam problem w zapytaniu nawet o drogę czy godzinę. Wstydziłam się często swego ubrania, czułam się gorsza. Na przerwach między lekcjami nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Zawsze stałam na uboczu. Było wiele takich dni, kiedy nie odzywałam się ani słowem. Koleżanki próbowały nawiązać kontakt, ale nie udawało im się do mnie dotrzeć. W szóstej klasie pisałyśmy do siebie na karteczkach podczas lekcji. Rozmawiałam trochę z nimi, ale bardzo mało. Z początku odpowiadałam tylko "tak", "nie" i "nie wiem", później nieco więcej. Inni myśleli, że ja chcę być sama, odrzucam próby poznania się, ale to nie była prawda. Przez nieśmiałość doświadczyłam mnóstwo przykrości. Szkoła podstawowa stanowiła dla mnie koszmar. Najgorsze było to, że mama uczyła mnie (była nauczycielką) przez rok fizyki i dwa lata informatyki. Wyśmiewano mnie i mamę na każdym kroku. Nie da się wyrazić tego, co czułam, gdy słyszałam obgadywanie mamy i innych nauczycieli. Chłopacy (było ich w klasie ok. 21, a dziewczyn 11) mścili się, dręczyli mnie na różne sposoby. Uciekali jak przed trędowatą, bali się dotknąć. Jeżeli ktoś dotknął, przekazywał z odrazą dalej. Później wymyślili dokuczliwe sposoby badania reakcji albo ich braku: odsuwali krzesło, na którym siedziałam, wsuwali kij lub inną rzecz pod siedzenie. Pewnego razu tak mi dokuczali, że nie wytrzymałam katorgi i wyszłam z klasy w obecności księdza, który widział wszystko, ale nie zareagował. Nie mogłam sobie poradzić, ponieważ ich było wielu, a ja jedna. Nikt nie stawał w mojej obronie. Byłam tak strasznie nieśmiała, że mogli ze mną robić, niemal co chcieli. Nie odzywałam się, ale w ósmej klasie zaczęłam próby obrony. Jednak to nie pomagało, wręcz odwrotnie. Nabijano się z każdego mojego słowa, z każdego ruchu. Byłam bacznie obserwowana. Na wycieczce szkolnej miała miejsce szczególnie nieprzyjemna, głupia sytuacja. Słowa wypowiedziane wtedy, koledzy powtarzali wielokrotnie wywołując wybuchy śmiechu. Za nic nie chciałabym do wrócić do podstawówki. Przez dłuższy czas siedziałam za chłopakiem, mającym coś poprzestawiane w głowie, bo nie zachowywał się jak normalny, przeciętny uczeń (z niego również się nabijali). Poza wyrażaniem zboczonych myśli na lekcji, wsadzał moje długopisy i ołówki do buzi (nie wystarczało mu własnych), lizał zeszyty, linijki itp. Ostatnio znalazł mnie ktoś na gadu-gadu, kto chodził ze mną do podstawówki. Napisał na dobry początek: "Zawsze byłaś taka cicha i beznadziejna.", później przeszedł do gorszych określeń. Do tej pory jestem mało kontaktową osobą, nie sądzę, aby udało mi się całkowicie wyzbyć nieśmiałości. To jest proces pracochłonny i długotrwały. Wciąż walczę z tym problemem, ale to jest niezwykle trudne. Poniekąd udało mi się zmienić. Więcej rozmawiam z ludźmi, mam koleżanki, utrzymuję kontakt z kilkoma koleżankami z podstawówki, uczęszczam na zajęcia teatralne. Wielu dziwi się, że występuję przed publicznością. Gdzieś wyczytałam, że ludzie nieśmiali czasem potrafią być dobrymi aktorami. Bycie sobą jest dużo trudniejsze. Na scenie wcielamy się w kogoś innego, mamy gotowy, wyuczony scenariusz i staramy się dobrze zagrać. Odczuwam tremę przed i w czasie występu, ale staram się ją pokonywać. Niestety, dostaję dosyć małe, epizodyczne role. Staram się być otwarta, miła w stosunku do innych, mimo to często odczuwam samotność, wyobcowanie. Chciałabym być osobą towarzyską, rozgadaną, tryskającą inteligencją i humorem tak jak moi znajomi z zajęć teatralnych. Nie wiem, dlaczego mi to nie wychodzi. Siedzę zawsze cicho jak szara myszka. Na lekcjach w szkole nie odzywam się nawet, gdy znam odpowiedź na pytanie nauczyciela, mam jakieś zahamowania. Przy odpowiedzi ulegam stresowi, zdenerwowaniu, przez co zapominam najprostszych rzeczy i dostaję gorsze oceny. Wielokrotnie postanawiam sobie, że to się zmieni, że będę prawidłowo z opanowaniem udzielała prawidłowych odpowiedzi. Mam problemy z wypowiadaniem się, zdecydowanie wolę pisać. Wielu dziwi się: "Taka ładna, a nieśmiała?" Czy ludzie ładni nie mają prawa być nieśmiali? Moje życie nie jest udane, nie mam szczęścia, nie jestem zadowolona ze swojej szkoły... Przez dłuższy czas nie mogłam się z tym pogodzić. Wielokrotnie wpadałam w przygnębienie, depresję, ale nigdy nie targnę się na własne życie, ponieważ jestem wierząca. Tylko Bóg ma prawo mi je odebrać. Mam jeszcze nadzieję, że coś zmieni się w moim życiu na lepsze. Brakuje mi bratniej duszy... Wbrew pozorom nie mam całkowicie pesymistycznego nastawienia. Staram się myśleć pozytywnie, ale coś mi nie wychodzi. Popełniam błędy, gafy, potem rozpamiętuję sytuacje, słowa lub ich brak. Pozdrawiam wszystkich samotnych i nieśmiałych. Jak pisze Kochanowski: "Nie traćmy nadziei, jakoć się kolwiek dzieje". opublikowano 12 października 2003
|