autopsjaNie umiała walczyć..."Nieprzyzwoita dobroć, czysty śmiech..." – jak śpiewała Novika. Wewnętrzny bunt. Prosto mówiąc skromna i nieśmiala dziewucha ze skłonnością do negatywnej nadpobudliwości, która marzyła, by taką nie być. Anty-realistka. Bujająca nad chmurami. Chciała latać, lecz się bała. Niezdecydowana i zagubiona. Oto Ewunia, pochodząca ze średniego miasta, cierpiąca na chorobę społeczną - nadwrażliwość przewlekłą. Nie wiadomo było dokładnie, skąd ta choroba się u niej wzięla. Przecież pochodziła z dobrego domu, z kochającej rodziny. Prawdopodobnie urodziła się z tym, lecz mogła to także nabyć bardzo wcześnie. Poszła do przedszkola, gdy była na tym etapie, w którym każde dziecko kształtuje swój charakter. Być może nie wiedziałaby, co to jest nieśmiałość, gdyby nie zła Pani Gabrycha. Początkowo Ewunia okazywała zewnętrzny bunt przeciwko systemowi ustalonemu przez Panią. Polegał on na podziale dzieciarni na zdolne pupilki i niegrzeczne mazgaje-beztalencia. Podział ten powstał według nieuzasadnionych dla Ewuni kryteriów. Ta druga grupa - do której oczywiście należała Ewunia - nie mogła się samorealizować. Nie mogła wybierać, co chce robić. Pewnego razu przedszkole organizowało spektakl, który miał się odbyć nie byle gdzie, lecz w miejskim domu kultury. Ewunia zawsze marzyła, by na przedszkolnych występach tańczyć taniec Smerfów. Gabrycha nie przeprowadziła żadnego castingu do zespolu, tylko brała do niego kogo chciała. Prócz Ewuni. Przydzieliła ją natomiast do chóru – ustawioną w tylnym rzędzie. Jak więc Ewunia mogła się pokazać widzom. W odwecie podniosła taką histerię, która skończyło się tym, że nie wystapiła nigdzie. W dniu próby generalnej siedziała sama smutna na widowni patrząc, jak jej koledzy i koleżanki przebrani za Smerfy wykonują swój brawurowy taniec. Ewunia stawała się trudnym dzieckiem. Buntowała się ile mogła. Może gdyby to robiła w sposób cwany jak jej koleżanki, moglaby coś osiągnąć. Robiła to jednak w sposób histeryczny. W tym wieku dziecko nie mogło sobie zdawać sprawy, że to nie podziała. Gabrycha, by móc karać Ewunię, wykorzystywała jej "glupotę". Ciągnęła dziewczynkę za nogę do kuchni strasząc, że zrobią z niej zupę dla całego przedszkola. Ewunia szarpała się ile mogła. Od tej pory widok bulgoczących kotłów przypominal jej to zdarzenie. I na wiele lat zamknąl jej usta i spuścil samoocenę. Ognia do tych kotłów dołożyli koledzy wmawiając jej non stop, że jest zasraną dziewuchą, która do niczego się nie nadaje. Gdy to robili - endorfiny im graly. Miała swój własny świat. Uciekała do niego poprzez malowanie, także po ścianach. Jednak nie była beztalenciem. Ale otoczenie budowało w niej osobę bez umiejętności walki o swoje. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że jeśli dziecku nie powie się, że jest silne – nie wyrośnie na takie. Rodzice zauważyli jej nadwrażliwość i robili co mogli, by uchronić ją przed okrucieństwami tego świata. Prowadzali przez życie za rączkę, wszystko podtykali pod sam nos, nawet gdy nie chciała, przenosili ponad każdą kałużą błota. W końcu doszli do wniosku, że trzeba będzie wzmocnić córkę. Próbowali, ale efekty były znikome. Ewunia wciąż miała miękkie serce, ale równie miękki tyłek. Wciąż ich dziwiło, czemu tak jest. Zwłaszcza, że jej brat Andrzej był zupełnie inny. Twardy, waleczny, pewny siebie. Nigdy nie uronił żadnej łzy.. Ewunia nie znała dobrze świata, choć chciała w nim być. Nieudane próby wejścia zawsze zostawiały piętno. Każde fizyczne skaleczenie kolana czy silniejsze – skaleczenie duszy – wywoływało w niej strumienie łez. Nie była uodporniona na krytykę. W jakimkolwiek skupisku rówieśników się pojawiała - tam też jej dokuczali. Przechodząc z jednej grupy do drugiej sama już wiedziała, co ją czeka. Raczej co się powtórzy. Ludzie chcieli, by była jak zabawka na baterie. Naciśnij guzik, a zapłacze. Zabierz jej długopis - zapłacze, rzuć w nią papierkiem - znów szklane oczy. Więcej łez w niej - więcej endorfinek w nich. Wiele psychologów głosi, że płacz ma też pozytywne strony. Że działa oczyszczająco, że przynosi ulgę. W przypadku Ewuni była to absolutna bzdura. Płacz był dla niej tragedią życia. Już wiedziała jedno: płaczesz – przegrywasz. Tylko wciąż nie moga przestać płakać. Nawet w owych czasach pewien zespół piosenki dziecięcej Rzodkieweczki śpiewał utwór pt. "Beksa". Niby piosenka życiowa, jak to miało być, ale w teledysku zrobiono totalną karykaturę zapłakanej dziewczynki, która ryczała, bo robiła kleksy w zeszycie i bała się skoczyć na główkę do basenu. W świetlicy uczono raz dzieci jej tekstu, a leciał on mniej więcej tak: "...bekso nie rób takiej miny/ bo się w końcu obrazimy/.../przestań wreszcie mówić beeee..." Może ktoś pamięta? Być może jędza Gabrycha chciała wychować swoją podopieczną Ewunię. Jednak nieświadomie pozbawiła ją śmiałości i możliwości obrony przed okrutnym światem. Przez to zaczęły się owe problemy, gdy poszła do szkoły. W żadnym wypadku nie były to problemy z nauką, bo dziewczynka uczyła się dobrze. Może nie była bystra, za to bardzo pilna i pracowita. Ze szkoły zamiast na podwórko szła prosto do domu, gdzie mama pilnowała, aby wszystkie lekcje były odrobione na następny dzień. Podczas tych wieczorów sama siedziała przy niej pomagając i nadzorując. Jednak gdy Ewunia w szkole długo nie mogła czegoś pojąć, zapamiętać czy skoczyć przez kozła, od razu wpadała w panikę i stawały jej w oczach łzy. A jak wiadomo – była to najlepsza okazja do zabawy ze strony kolegów, którzy nazywali ją "gilojadem". To dlatego, że podczas płaczu na lekcji wycierała sobie nos. To właśnie z rówieśnikami miała w szkole problemy. Zawsze była kozłem ofiarnym, a "przyjaciele" byli tylko do czasu dania do odpisania zadań z matmy. Nie miała w sobie tyle siły, by odmówić. A pożyczali wszyscy. Nawet dotychczasowi wrogowie. Często z tego powodu ginęły jej zeszyty. Kiedy Ewunia błagała koleżankę o zwrot, mogła zobaczyć już tylko jej plecy i wyczuć myślenie typu "Mam już to zadanie, ale ciebie mam tam gdzie słonko nie dochodzi" . By odzyskać utracony zeszyt, Ewunia organizowała naloty na domy niechlubnych znajomych. Zapewne nie były to interwencje silnych kolegów z podwórka. Przecież kolegów nie miała. Ponieważ dla rodziców Ewuni nauka i książki były wartością ważną ponad wszystko, godzili się ją wozić samochodem po mieście za utraconymi zeszytami. Potem musieli oglądać miny jej koleżanek i kolegów z klasy jak oddają zeszyty – ufajdane błotem, a nie wyrazami wdzięczności. Był to etap, kiedy dzieciaki są najbardziej niewdzięczne, bezwzględne i nietolerancyjne w stosunku do odmienności wyglądów i charakterów. Wyczuwały czyjąś słabość na odległość. Były jak kury, które dziobią każdego odmieńca. Cóż innego - prawo natury. Jak wiadomo, nikt nie chciał się przyjaźnić z beksą. Wszystkie rówieśnicze problemy Ewuni w szkole powtarzały się pomiędzy interwencjami mamusi. Rodzice postanowili pomóc córce znaleźć przyjaciół, którzy ją zaakceptują i polubią. W tym celu wysłali ją na kolonie do Babiogórskiego Parku Narodowego. "Tam będą grzeczniejsze dzieci, milośnicy przyrody" – mówili. Podczas wycieczek po górach i lasach Ewunia przeżywała skrycie swoją pierwszą miłość. Podczas jednej z wędrówek chłopak ten pokazał jej zaciśnietą dloń. Powiedział, że ma tu ukryty dla niej prezent. Ewunia cała w skowronkach dotknęła jego ręki, w której ukryta była... zasmarkana chusteczka. W końcu gile do "gilojada" ciągną! Kiedy wylądowała ona w dłoni Ewuni chłopak prysnął czym prędzej. Zamieszana Ewunia ze łzami w oczach upuściła chusteczkę na ziemię. Nie miała innego wyjścia. Wokoło nie było żadnego śmietnika, tylko las. A ponieważ działo się to w sercu Parku Narodowego, Ewunia za sprawą Ligi Ochrony Przyrody została wydalona z kolonii na koszt rodziców. Za karę, że zaśmiecala las. Przecież szczerze kochała przyrodę, sama nie mogłaby tego zrobić. Niestety, pierwsza miłość dla płaczliwej dziewczynki nierzadko staje się pierwszym upokorzeniem. Ewunia zdawała sobie sprawę, że nadwrażliwość i płaczliwość będą działać na nią blokująco. Chciała w przyszłości znależć chirurga plastycznego, który wytnie z jej oczu gruczoły łzowe. Gdyby ktoś się jej zapytał, czy kiedykolwiek stawiła czoła dręczycielom – znalazłaby pewien przykład. Było to w szóstej klasie. Na przerwie starsze dziewczyny po raz dwudziesty tam któryś zamkneły się z nią w toalecie, żeby ją sprać za to, że jest słaba. Przycisnęły ją do odrapanej ściany, na której czarnym markerem było napisane "Ewunia to histeryczka". Psychicznymi torturami chciały ją skłonić do odgrywania tego, co głosił ten napis. Tak jak policja podejrzanych zmusza do puszczenia prawdy z ust, tak złe dziewuchy chciały, by ku ich radości Ewunia puściła łzy z oczu. Na szczęście trzymała wtedy w ręku swoje drugie śniadanie. Kanapkę. Przeżuwając jej kęsy otworzyła szeroko buzię przed swoimi dręczycielkami pokazując im jej zawartość. Wtedy to dziewuchom przypomniały się opowieści chłopaków o puszczaniu pawia i z kwaśnymi minami obrzydzenia czym prędzej... dały nogę. Ewunia przełknęła kanapkę, poczuła ulgę i pomyślała: "One – takie estetki z manierami?!" I to był właśnie jej mały sukcesik. W końcu wygrała z prześladowczyniami. Rozmarzyła się. Może kiedyś się wzmocni i przeciwstawi się temu wszystkiemu... opublikowano 24 października 2007
|