autopsjaNiedoszły wilk stepowyJest taki rysunek Mleczki, na którym ksiądz mówi do klęczącego przed konfesjonałem „oczywiście mogę dać rozgrzeszenie, ale ma pan świadomość, że to znacznie zdeprecjonuje pana grzechy?” Co jest moją zmorą? Zdecydowanie nieśmiałość, w sensie praktycznych problemów z komunikacją interpersonalną. I nie ma tu nic do rzeczy, że pewnie do końca życia będę trochę mizantropem i na pewno introwertykiem. Są pewne problemy dnia codziennego, które muszę rozwiązywać, a sprawia mi to wiele problemów. Jest jednak jeszcze druga kwestia. Otóż być może warto byłoby trochę wyjść do ludzi. Spróbować porozumienia. Czuję się trochę jakbym był z innej planety. Rozmowa z innym zawsze jest rozmową w obcym języku, choć rzadko rozmawiam nie po polsku. Ale gdzieś na dnie kołata się przypuszczenie, że być może pełnowartościowym człowiekiem stanę się tylko otwierając się na innych. I to jest drugi problem, którego w przeciwieństwie do pierwszego nie umiem rozstrzygnąć nawet na poziomie teoretycznym. Jeśli problemem jest tylko to, że się czerwienię i zapominam języka w gębie, wtedy pewnie wystarczy poznać kilka „sztuczek”, tu się trochę opanować, tam przełamać pewne opory. I to mi jeszcze wychodzi. Ale jeśli problemem jest mój egoizm i alienacja, to muszę przebudować całą swoją osobowość. Poczucie alienacji może być czasem tak mocne, że aż fizyczne. Czuję, że jestem nie na miejscu. Głosy otoczenia dochodzą jakby z oddalenia. A ja, w środku (egocentryzm!) tego wszystkiego, wiem, że równie dobrze mógłbym być na Marsie. Samobójstwo - to byłoby zawsze jakieś rozwiązanie. Nigdy nie rozważałem tego na poważnie i kiedyś uważałem się z tego powodu za tchórza. Paradoksalnie, pomaga mi mój agnostycyzm - skoro po drugiej stronie może nie być nic, to warto po prostu istnieć, niezależnie od jakości tej egzystencji. Krok po kroku odkrywam świat poza swoim pokojem. Ale czy fakt, że zawsze mam gdzie wrócić nie sprawia, że wszystkie moje wysiłki skazane są na klęskę? Miłość - zakochany nie byłem nigdy. Raz byłem, powiedzmy, zauroczony. Miło wiedzieć, że jest się do takich rzeczy teoretycznie zdolnym. Choć trwało krótko i nie osiągnąłem żadnych sukcesów, to do dziś jestem dumny, że próbowałem. Nie rozumiem swoich ówczesnych zachowań, ale ile mi to dostarczyło energii. Przecież, jeśli chcę zdobyć czyjeś uczucie, to nie mogę nie dzwonić. Albo powinienem wreszcie zdobyć prawo jazdy. Dostałem straszną motywację do pracy nad sobą. Inna rzecz, że przeceniłem własne odczucia. Po prostu jak tylko kogoś trochę lepiej poznałem i odkryłem, że ludzie są zasadniczo sympatyczniejsi niż mi się kiedyś wydawało, to zacząłem tracić nad sobą kontrolę. Ale skoro raz coś takiego przeżyłem, to może jeszcze kiedyś się uda? I ta przerażająca myśl, że po latach poświęcania większości sił na ukrycie się w tłumie, tak naprawdę nic już we mnie nie zostało, że częściowo dobrowolna izolacja była też autodestrukcją. Nadzieja - czyjś uśmiech, ktoś się ze mną wita, zamienia kilka słów. Prosi o notatki. Głupia sprawa, ale czuje się wtedy trochę potrzebny. A jeszcze kilka lat temu nie przyszłoby mi to do głowy. Być może droga do wyzwolenia wiedzie przez walkę z egoizmem. A nieśmiałość to dolegliwość absurdalna. Blokada, która paraliżuje, kiedy wydaje się, że wszystko jest w porządku. Wtedy wdycham głęboko powietrze i... obracam się na pięcie by uciec. Piekło to ja. Przecież to nie jest prawdziwy problem, przecież wystarczy się przełamać. Następnym razem na pewno się uda. A świstak siedzi i zawija... Nie mam do siebie pretensji. Pamiętam, jak silne były emocje którym 10 lat temu ostatecznie uległem i wiem, że nie byłem w stanie ich wtedy pokonać. Teraz? Nie sądzę, choć może spróbuję. Ale na co liczę, to raczej drobne umiejętności- sklepy np. mam już rozpracowane, fryzjera też, teraz pora na dyskusje na studiach. No i proszę, spory kawał użalania się nad sobą. To lubię. I jak zwykle nic z tego nie wynika. Tylko jakoś wyprane z emocji. To akurat krok wstecz. Poza tym nigdy nie byłem ekshibicjonistą, nawet intelektualnym ;-), a teraz popełniłem te wypociny. I pominąłem tych wszystkich wspaniałych ludzi, dzięki którym jeszcze jakoś się trzymam- rodzinę, kilku bliskich znajomych z różnych okresów mojego życia, może paru nauczycieli, którzy widząc moje problemy nie utrudniali mi życia. opublikowano 26 marca 2004
|