arte

Kolorowe kredki w pudełeczku noszę

(Z podziękowaniami dla moich drogich kolegów, którzy zawsze znajdą czas, aby mi pomóc przy pracach komputerowych. :))

Gdańsk, 2005-09-22

Dochodziła 7.15 a ja czekałam na peronie na przyjazd pewnej osoby, którą miałam właśnie odebrać z dworca. Nie byłam do końca przekonana o konieczności spotkania się z moim katem zwanym Arkiem, ale moja chrześcijańska gościnność kazała mi spragnionego napoić, głodnego nakarmić, a podróżującemu udzielić zakwaterowania i takie tam. Pomijając fakt, że byłam niezadowolona z wyboru godziny spotkania, bo dla mnie była to przecież noc, przypominały mi się liczne wydarzenia towarzyszące naszej znajomości.
Pamiętam naszą pierwszą rozmowę. Będąc zagorzałą katoliczką a on chodzącym malkontentem, miałam ambicję zbawienia jego podłej i podstępnej duszy, a on nawrócenia mnie na drogę rozsądku.
- Zapewniam cię - zaczął Arek - że w kościele katolickim Boga nie znajdziesz.
- To jesteś niby znawcą w tej dziedzinie? - zadrwiłam - Kwestionując Jego istnienie, stawiasz siebie na półce z osobami niewierzącymi, względem których On jest ci obojętny.
- Nie, to ty chcesz mnie na tej półce usadzić - odpowiedział naburmuszony - Poza tym, równie dobrze mogę powiedzieć, że wierząc w Boga stawiasz siebie na jednej półce z szamanami itp.
- Nie... bo nie leczę ludzi - odcięłam się.
- Hehehehe - zarechotał jak stara ropucha.
- Wiesz, ile Ty "porządnych wierzących" stresujesz swoją postawą?
- Ej, czy ja jestem powodem do stresów? Przecież mają Ducha Świętego i to On przez nich przemawia, więc czego się boją?!

Nie muszę chyba dodawać, że wielokrotnie nie zgadzaliśmy się ze sobą i to pod wieloma względami. W szczególności ku mojej rozpaczy, Arek zaprzysiągł sobie wypisywanie do mnie iście złośliwych mail'i, które podpisywał m.in. "Z najlepszymi życzeniami dla przyszłej agnostyczki" czy "W razie jakbyśmy mieli się już nie zobaczyć, załatw abym nie trafił do piekła" lub "Mój samochód roztrzaskał się na skale, więc piszę zza grobu. Dobrze, że miałem kilka setek, bo bez koperty św. Piotr pewnie by mnie nie wpuścił do raju".
- Już na pewno - pomyślałam wściekła.
Ponadto dostawałam masę mail'i od niego zatytułowanych m.in.: "Kolorowe kredki w pudełeczku noszę", "Domowe przedszkole wszystkie dzieci kocha", standardem stała się również "Żabka mała, która mamy nie słuchała" nie wspomnę już o "Zaczarowanych ołówkach". Oczywiście idąc tym tropem, Arek podpisywał się jako: "Twój rycerz na białym rumaku", "Rumcajs" "Oddany sługa książę Farquad".
- Wariat, czy co? - przeszło mi nie jeden raz przez myśl.

Pociąg zbliżał się do stacji. Zdążyłam mu jeszcze wysłać żartobliwego sms'a o treści.
- Na wypadek, gdybyś mnie nie rozpoznał, ta najpiękniejsza dziewczyna na peronie to będę ja.
Wylazł niemrawo z pociągu. Taszczył na plecach jakiś wór i uśmiechał się głupawo. Nie można go było z nikim innym pomylić. Kiedy podszedł bliżej powiedział suche "cześć", po czym dodał:
- A ja myślałem - wskazując na najbardziej obrzydliwą dziewuchę, z odrostami schodzącego koloru na włosach i rozmytym makijażem - że to ty, bo miałaś być najpiękniejszą dziewczyną na peronie.
Po czym roześmiał się sarkastycznie. A ja miałam ochotę wepchnąć go pod pociąg. Pomyślałam sobie, że w niebie ten czyn policzyliby mi jako zasługę i chyba bym się za bardzo nie pomyliła.
Rozmowa nie kleiła się, głównie za sprawa wcześniejszej, permanentnej kłótni, po której poprzysięgłam sobie, że więcej się do niego nie odezwę, bo i po co rozmawiać z wariatem?! Niemniej okoliczności zmusiły mnie do podjęcia tego desperackiego czynu. Mając bardzo małą wiedze na temat komputerów, spodziewałam się, że "Rumcajs" będzie w stanie zainstalować na moim komputerze program, który był mi bardzo potrzebny (a który żadnym sposobem nie dawał mi się wgrać).
Zgodził się bardzo chętnie, przeczuwając, ile trudu kosztowało mnie poproszenie go w tej sytuacji o pomoc. W końcu nie przepuściłby okazji, aby zademonstrować mi swoją niepowtarzalność i wyższość.
- Jak dojdziemy do domu - zaproponowałam, przerywając ciszę - zrobię ci śniadanie, ok.?
- Nie - odpowiedział takim tonem, że odechciało mi się go o cokolwiek więcej pytać.
- Dobrze - powiedziałam rozradowana, że nie będę musiała mu nadskakiwać - Ja będę jeść, a ty będziesz patrzył.
Coś jakby złośliwy uśmiech przemknął mu przez twarz. A ja byłam szczęśliwa, że się mu odgryzłam.
Rumcajs szybko zajął się moim komputerem. Przewidziany czas rozprawienia się z tym sprzętem zapowiadał na około 15 minut. Jak się okazało te piętnaście minut, trwało aż trzy dni. Taki był z niego komputerowy spec!
Grzebał i grzebał przy tym komputerze. Od czasu do czasu coś mruczał pod nosem. Chyba mu coś nie wychodziło. W końcu odwrócił się i oznajmił mi podejrzanie się przy tym uśmiechając.
- Wiesz, masz za dużo błędów, trzeba zrobić reinstalację systemu.
- ????? Co ty gadasz? Mój komputer chodzi bez zarzutu. Pewnie coś namieszałeś w nim.
- Ja?! - zapytał z niewinną miną, a w oczach dojrzałam iskierki sarkazmu.
Zawahałam się, przestałam mu ufać.
- Muszę zrobić reinstalację - powiedział to takim tonem, jakby oznajmiał, że za pięć sekund nastąpi koniec świata i nic nie jest w stanie mnie uratować - bo w przeciwnym razie wszystko ci padnie.
- No dobra, dobra tylko tym razem nic nie popsuj.
Rumcajs zreinstalował system. Potem reinstalował go ponownie. A następnie jeszcze ze dwa razy.
- Wiesz - rozpoczął z namysłem - chyba płytkę od windows'a masz zepsutą. I nic się nie da z nią zrobić.
- Nie mam zepsutej płytki - wkurzyłam się do żywego - Każdy znajomy reinstalował mi wszystko z tej płytki i nigdy na nic nie narzekał.
- Widocznie teraz się zepsuła - odparł na odczepnego - zainstaluje ci windows'a jeszcze raz.
Ku mojemu przerażeniu windows'a zaczął instalować na partycji D, na której miałam moje cenne dane.
- Co Ty robisz? - wykrzyknęłam przestraszona.
- To nie ja - obruszył się - komputer sam, to zrobił.
- Jak to sam? - popatrzyłam na niego otępiała.
- A no widzisz, takie cuda zdarzają się w katolickich domach.
Z przerażeniem patrzyłam, jak sypał mi się cały dysk D.
- A wiesz, trochę mi nie wyszło - uśmiechnął się głupawo.
- Czyś ty, na głowę upadł? - zagotowało się we mnie - tam są cenne dla mnie informacje.
Popatrzył się na mnie tak, jak sroka gapi się w gnat i powiedział:
- To, co robimy kolejną reinstalację systemu?
Nie wiem, jak udało mu się sfragmentować mój dysk D, tak że nic z niego nie straciłam, ale kiedy skończył reinstalację systemu, komunikat z systemu windows wyświetlił mi 32 błędy. Windows był niestabilny i ciągle się zawieszał. Rumcajs popatrzył na mnie lekko rozbawiony i dodał:
- Wiesz, wyśle Ci program, który zredukuje wszystkie błędy i wszystko będzie ok. Nie martw się.
Jak można było się spodziewać, system nie wytrzymał ani jednego dnia i zaraz po wyjściu Rumcajsa z mojego domu, rozsypał się "w drobny maczek". Ku mojemu zdziwieniu, chociaż miałam polską wersję windows'a i office'a, windows po zainstalowaniu przez Rumcajsa stał się dwujęzyczny. Innymi słowy część komend wyświetlała mi się w języku polskim a druga w angielskim (kolejny cud?).
- Zdolny facet - powiedział sarkastycznie mój kolega Stefciu - jak mu się to udało, tego nie wiem?!
Stefciu zainstalował mi windows'a po raz kolejny. O dziwo, po jego reinstalacji wszystko działało mi jak należy. Co ważniejsze, zrobił to w przeciągu kilku godzin, a nie trzech dni! A i nawet płytka windows'a i office'a zadziałała odpowiednio. Nawiasem mówiąc, nie była wcale zepsuta.
A kiedy zauważyłam, że system odbierał już tylko w jednym języku i na dodatek w ojczystym, byłam wniebowzięta. Chyba mi w końcu ulżyło.
- Nigdy więcej nie dam dotknąć mojego komputera żadnemu barbarzyńcy - pomyślałam.

Mniej więcej dwa dni później otrzymałam od Rumcajsa mail'a o treści:
- DZIĘKI ZA GOŚCINĘ...... P.S. Nie bierz tego do siebie, ale masz beznadziejną muzykę na kompie.
- Cóż - pomyślałam - powiedział to ten, który wgrał mi na kompa takie szlagiery jak np.: Fasolki - "Mydło lubi zabawę", czy Fancy'ego - "Flames of love".

Koniec.....

Sili

opublikowano 22 września 2005