Otóż, okazuje się i wychodzi i zanosi się na to że mój promotor w te wakacje ma zamiar przyjechać do mnie do domu mego rodzinnego. I tam mieszkać.
Znów.
Bo już był w zeszłym roku. Już nie chcę mówić że była to dla mnie sytuacja ekstremalna. Na koniec jeszcze mnie przepraszał że nie może zostać cały tydzień (podczas gdy ja myślałam że przyjedzie na dzień li tylko, naiwna). Było to straszne, no ale doszłam do wniosku że było minęło, przeżyłam to jakoś i będę żyć od tej pory długo i szczęśliwie bez promotorów w swoim domu.
Może wyolbrzymiam? Mam ogólnie kłopoty z autorytetami, a już zwłaszcza jeśli takie autorytety każą mi do nich zwracać się per "cześć Krzysiu, jak leci?" i chcą się zakolegowywać. A kiedy przychodzę do "nich" po dwóch miesiącach ze zrobionymi tabelkami mówią "spoko, nic nie szkodzi", podczas kiedy ja się trzęsę ze strachu że mnie nakrzyczą za opieszałość. Fakt, jestem "dopiero" na 4 roku, a on mi każe już pisać pracę magisterską (w sumie w moim przypadku jest to korzystne, ze względu na to że jestem osobą wybitnie niesystematyczną) wydaje mi się nieco dziwny, no ale co ja się będę wymądrzać. Fakt, może dlatego że za każdym razem kiedy u niego jestem z błyskiem w oku musi co najmniej pięć razy powtórzyć "super, opublikujemy to".
I mogłabym się cieszyć, że mam takiego równego promotora, ale ja zamiast tego strasznie się go boję. A jak sobie pomyślę, że ma znów do mnie przyjechać, no to już w ogóle…
W sumie to mam wsparcie ze strony znajomych ze studiów, którzy zazwyczaj mówią "o rany. To ja mam jednak szczęście" i koleżanki z dawnej podstawówki która kiedy jej to opowiedziałam zapytała "A czy on jest młody?" - jak to ona zawsze ma w zwyczaju różne insynuacje. Niemniej jednak, jest to dla mnie duży problem, tym bardziej, że później po studiach, z pewnością spotkam się z jakimiś "szefami z pracy" czy innymi ludźmi strasznymi.
Właśnie w tym problem, że nie odnajduję się w tych przyjacielskich układach z wykładowcami. Bo ja się ich boję (wykładowców). A przyjacielskich układów to boję się jeszcze bardziej niż samych wykładowców. Bo bez tych przyjacielskich układów to ja sobie na tej uczelni żyję spokojnie w swojej niszy przestrzennej.
I ja się chcę odnajdywać w takich układach: student-wykładowca, tylko że ja nie potrafię. Bo się strasznie boję.
[ Dodano: 1 Luty 2008, 11:17 ]
Tym bardziej że ten gość chce mnie ciągle wypychać, żebym błyszczała. A ja nie lubię błyszczeć. Dziwnie się z tym czuję i nie na swoim miejscu.
[ Dodano: 1 Luty 2008, 11:48 ]
Pozatym to jest mój ogólny problem dotyczący wszystkich ludzi - jeśli kogoś spotykam kto chciałby się zakolegować, a kogo nie znam przynajmniej kilka lat, to w pierwszym rzędzie mam wrażenie że taki ktoś chce mi zrobić jakąś krzywdę. Przez wpadanie w ten schemat straciłam wiele okazji żeby się z kimś zaprzyjaźnić. (No, na szczęście jest kilka osób najwytrwalszych, z którymi to mi się udało ale nadal mam czasem takie myśli że oni tak naprawdę tylko udają)
Otóż, okazuje się i wychodzi i zanosi się na to że mój promotor w te wakacje ma zamiar przyjechać do mnie do domu mego rodzinnego. I tam mieszkać.
Znów.
tego to ja bym nie przeżyła...
Mówisz,że boisz się kontaktów "Ty-autorytet"...ja akurat z tym nie mam większych problemów(za to mam trudności w wielu innych relacjach)więc nie wiem co Ci poradzić.
Nie wiem jak masz się pozbyć lęku,sama chciałabym to wiedzieć
Wydaje mi się jednak,że rzucasz się od razu na zbyt głęboką wode(mowie o tym,że promotor ma u Ciebie zamieszkać).Może powinnaś spróbować najpierw czegoś łatwiejszego np.jakieś omówienie spraw związanch z Twoja pracą przy kawie z tym promotorem?Wiesz,chodzi mi o to,żebyś stawiała sobie jakieś małe zadania związane z relacjami "Ty-autorytet"i to takie,co do których będziesz miała pewność że się zakończą sukcesem -taka terapia behawioralna .
Batkocz
Dołączył: 02 Lut 2005 Posty: 624 Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Luty 2008, 14:46
Współczuje. To naprawde dziwna sytuacja gdy promotor wprasza się na wakacje do domu studenta. Wygląda, że facet nie jest zbyt dojrzały emocjonie, taki "Piotruś Pan" ale zastrzegam, że wnioskuje to tylko z tego co piszesz. Nie wiem poza tym czy piszesz wszystko, czy on jakoś prywatnie zna twoich rodzicow czy co? Co oni na tę jego wizyte? Czy on odnosi się w ten sposób tylko do Ciebie czy też do innych studentek i po prostu taki jest jego styl?
Poza sprawami, które insynuuje twoja koleżanka z podstawówki, a mi przyznam też się wydają prawdopodobne, to przychodzi mi do głowy, że on widzi w tobie bardzo zdolną osobę, ale jednocześnie bardzo niepewną siebie i nieśmiałą i usiłuje Ci pomóc byś nie zmarnowała swego talentu. Może widzi, że się go boisz i myśli, ze takie przyjacielskie traktowanie doda Ci pewności siebie. Tylko, że zabiera się do tego w fatalny sposób.
Trudno mi Ci coś konkretnie doradzić bo rozumiem, że zmiana promotora nie wchodzi w grę. Najlepiej oczywiście byłoby otwarcie powiedzieć o tym co ci nie odpowiada w jego zachowaniu w stosunku do Ciebie, ale rozumiem, że trudno się na to zdobyć.
Piszesz, że on każe do siebie mówić per "Krzysiu", moim zdaniem nie powinnaś tego robić, choć pewnie już to się stało; jeśli tak, musisz na nowo przywrócić odpowiedni dystans, mów do niego jak najcześciej panie profesorze i staraj się mu dać do zrozumienia poprzez swoją powściągliwość, że nie odpowiada ci takie spoufalanie się.
_________________ Powyższy post wyraża jedynie słuszną opinię piszącego w dniu dzisiejszym. Nie może on świadczyć przeciwko niemu w przyszłości. Ponadto piszący zastrzega sobie prawo zmiany poglądów w każdym momencie, bez podawania jakiejkolwiek przyczyny.
Dziwne masz relacje z promotorem, w czasach hipisowskich moze coś takiego było by jeszcze w miare normalne, choc chyba bardziej w Stanach niż w Polsce. Może to jest człowiek starej daty, i jeszcze nie zdążył się przestawić
Wydaje mi się jednak,że rzucasz się od razu na zbyt głęboką wode(mowie o tym,że promotor ma u Ciebie zamieszkać).
Hahaha, to nie nie ja się rzucam, to mnie chcą utopić w tej wodzie.
Cytat:
To naprawde dziwna sytuacja gdy promotor wprasza się na wakacje do domu studenta.
NIe pisałam że wprasza się na wakacje, napisałam że wprasza się
Cytat:
w te wakacje
. Co nie znaczy że na wakacje.
Cytat:
czy on jakoś prywatnie zna twoich rodzicow czy co? Co oni na tę jego wizyte?
Nie zna moich rodziców. Tylko tego jeszcze by brakowało.
A co oni na to? Powiedzieli że "spokojnie, jakoś to przeżyjemy, nie takie rzeczy już przeżywaliśmy - stan wojenny, Gierka, Jaruzelskiego, tajemniczych panów z SB, to i promotora twego przeżyjemy".
A prawda jest taka że sama się w to wkopałam. Otóż podczas którejś z moich wycieczek dostrzegłam pewną roślinę, która była w początkowej fazie wyrastania bardzo podobna do pewnego gatunku. Ale to nie był ten gatunek. To był inny gatunek. To jest bardzo rzadki gatunek chroniony przez trzy dokumenty dotyczące chronienia gatunków i wpisany do czerwonej księgi roślin. I okazało się, że to miejsce w którym go znalazłam jest nieopisanym, nowym, bardzo licznym stanowiskiem tej rośliny. Boże, i gdybym siedziała cicho i nic o tym nie pisnęła, nie ściągnęłabym wtedy na siebie tych wszystkich potworności jakie mnie spotkały i dalej spotykają.
Np. odwiedzin promotorów którzy nigdy tej rośliny nie widzieli. A z racji że mieszkam daleko od mojej uczelni, z bazą turystyczną w stanie głębokiego niedorozwoju, to co miałam zrobić? Kazać mu rozbić namiot u sąsiada? I raczej powinnam mu dziękować, bo pomógł mi wyzanaczać te wszystkie powierzchnie próbne i tak dalej.
A do innych swoich magistrantów też mówi im na per "ty". Tylko że inni jego magistranci, im jest wszystko jedno, bo oni nie mają problemów z autotytetami, tak jak ja i nie boją się ich tak jak ja się boję
Batkocz
Dołączył: 02 Lut 2005 Posty: 624 Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Luty 2008, 22:50
No cóz twoje wyjaśnienia zmieniają trochę postać rzeczy, teraz rozumien skąd ta gościna promotora u Ciebie. Dobrze, że to napisałaś, bo gdyby nie to pewnie pojawiłoby się jeszcze wiecej dziwnych domysłów. Teraz przynajmniej wiadomo o czym pisać co nie znaczy, że ja mam jakiś pomysł na autorytety.
Przypomina mi sie tylko taka technika polecana na kursach asertywności, która niby ma pomóc w takich sytuacjach. Polega to na wyobrażeniu sobie osoby przed którą czujemy nadmierny respekt w chwili gdy z nią rozmawiamy w jakimś dziwnym niecodziennym przebraniu, np. w pidżamie, w kostiumie klauna czy czymś takim. Ma to niby powodować, że zobaczymy w autorytecie takiego samego człowieka jak my, bez jego zawodowej maski, która może tak silnie paraliżować. Zaznaczam, że nie mam pojęcia czy to działa, bo nigdy tego nie próbowałem.
_________________ Powyższy post wyraża jedynie słuszną opinię piszącego w dniu dzisiejszym. Nie może on świadczyć przeciwko niemu w przyszłości. Ponadto piszący zastrzega sobie prawo zmiany poglądów w każdym momencie, bez podawania jakiejkolwiek przyczyny.
Polega to na wyobrażeniu sobie osoby przed którą czujemy nadmierny respekt w chwili gdy z nią rozmawiamy w jakimś dziwnym niecodziennym przebraniu,
Taa, Snape w kiecce No nie wiem czy to by przeszło. Chyba nie byłabym w stanie sobie czegoś takiego wyobrazić.
Tak sobie myślę, że zrobiłam najgorszą rzecz jaką w ogóle mogłam zrobić. Straciłam dystans. Do siebie i do tego gościa.
Teraz pozostaje mi tylko chyba modlić się, żeby jednak nie przyjechał. Bo drugi raz to ja tego nie przeżyję.
No, a jak już sobie wtedy pojechał to nie dość tego wszystkiego, zapomniał jeszcze ręcznika! I jak wyjeżdżałam po wakacjach na studia to mama próbowała mi upchnąć ten ręcznik, żebym zaniosła mu na katedrę i oddała, że no przecież człowiek zapomniał to mu trzeba oddać przecież. Kategorycznie odmówiłam.
NIe oddam mu tego ręcznika. Niech spada. Jak zapomniał, to niech teraz ma.
I tak się zastanawiam, jak ja sobie poradzę po studiach. Kiedy ja teraz mam straszne obawy że ten profesor odkryje, że ja nic nie umiem, to co będzie potem, kiedy dojdzie rzeczywiście do tego że będę musiała wykorzystać swoje umiejętności w praktyce. Wiecie, zawsze kiedy coś mamy zrobić, jakąś pracę, sprawozadanie, projekt, czy napisać jakieś kolokwium, to mi się wydaje że ja to zaliczam czy zdaję jakimś cudem, ale że gdyby przyszło co do czego to miałabym problem. Zwłaszcza gdy robimy coś jako pracę grupową, gdy jestem odpowiedzialna za jakąś cząstkę pracy, mam jakieś ponure przeczucia że przezemnie grupa nie zaliczy, że na pewno zrobiłam jakieś błędy. Itd.
Do tego dochodzi fakt, że wyglądam bardzo młodo i mało kto z zewnątrz traktuje mnie poważnie. Np. pamiętam taką sytuację z pociągu: jechałm w przedziale z jakimiś studentami, to były chyba dwie dziewczyny i chłopak, i oporócz nas jechał taki starszy pan(twierdził że jest góralem ) - ciągle popijał sobie piwo. Jechało się długo. Ci studenci zaczęli ze sobą rozmawiać,(oczywiście mnie omijali wzrokiem jako nieletnią) potem włączył się facet z %we krwi, no i zrobiła się dyskusja, w pewnym momencie chciałam coś powiedzieć, ale facet mi przerwał takim tekstem "A co taka siksa 17letnia może wiedzieć!!?" No to wiecie, co ja się będę kłócić z jakimś alkoholikiem. Ale prawda jest taka że dużo osób nieświadomych mej starości w podobny sposób mnie ignoruje.
Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić promotora, u mnie na roku niektórzy zmieniali ich kilkakrotnie.
Batkocz
Dołączył: 02 Lut 2005 Posty: 624 Skąd: Warszawa
Wysłany: 5 Luty 2008, 15:38
ania84 napisał/a:
Taa, Snape w kiecce No nie wiem czy to by przeszło. Chyba nie byłabym w stanie sobie czegoś takiego wyobrazić.
Też miałem takie skojarzenie.
Bardzo możliwe, że Rowling się tą techniką inspirowała, bo z całą pewnością jest ona starsza od powieści Potterze.
_________________ Powyższy post wyraża jedynie słuszną opinię piszącego w dniu dzisiejszym. Nie może on świadczyć przeciwko niemu w przyszłości. Ponadto piszący zastrzega sobie prawo zmiany poglądów w każdym momencie, bez podawania jakiejkolwiek przyczyny.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach