Mi się nie za bardzo chce gadac z innymi..po co.jak i tak mnie rzadko słuchają no moze niektórzy jeszcze tak ale sporo zakodowąło że ja nie mam nic ciekawego do powiedzenia a jak już to na pewno żałosne i beznadziejne i nie warte słuchania..
_________________ I've back peace,justice,freedom for my new empire!!-Darth Vader
Kolejny taki sam dzień za mną. Albo gorszy od poprzedniego.
Nie chce mi sie żyć.
Sarathai napisał/a:
przy czym np. jeśli idę z rana na uczelnię, a widzę że mam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia zajęć, to po prostu wybieram dłuższą drogę do uczelni, aby "zmarnować" trochę czasu.
Robię podobnie. Najczęściej mam zajęcia na ostatnim 3 piętrze ale zanim się tam dostanę to posiedzę sobie trochę na pierwszym, trochę się ociągam aż wreszcie kiedy już z daleka widzę, że wchodzą do auli, ruszam z nimi i siadam gdzieś na brzegu, na końcu.
Kropka212 -pocieszę cię - robię podobnie, zanim wejdę do sali kluczę gdzieś po korytarzach, żeby przypadkiem nie doszło do rozmowy ,którą ja niestety odbieram podświadomie jako rodzaj konfrontacji i sprawdzianu z "fajności" (że się tak wyrażę:).Dzisiaj miałam taką idiotyczną sytuację że nie odważyłam się przywitać z taką przebojową koleżanką z mojej grupy-siedziała do mnie tyłem , gadała z kimś , a ja usiadłam na tyle blisko że nie przywitanie się był po prostu nietaktem , ale cóż, przerosło mnie zwykłe powiedzenie -cześć, bo przecież zwróciłaby na mnie uwagę i może by się do mnie odezwała zaczynając rozmowę ( co byłoby dosyć stresujące) albo gorzej -nie zaczęłaby rozmowy bo już wie że jestem nieśmiała/milcząca itd.. Potem wracałam do domu z inną koleżanką , z którą czasem gadam ,ale dzisiaj nam się rozmowa nie kleiła- z mojej winy oczywiście bo nie chciałam wziąć na siebie trudu wymyślania tematów(tym razem była raczej moja kolej bo ona prowadziła naszą ostatnią rozmowę). Jeszcze trochę i uzna że jestem jakąś nudziarą - kto wie, może nawet będzie miała rację...:( Już naprawdę sama nie wiem czego chcę- z jednej strony dosyć często doskwiera mi samotność i brak bratniej duszy, a z drugiej unikam , albo olewam (kiedy już do nich dochodzi) rozmowy z innymi ludżmi.
Paluszek
Wiek: 23 Dołączyła: 11 Sie 2007 Posty: 282 Skąd: Warszawa
Wysłany: 11 Grudzień 2007, 03:02
Lena88 napisał/a:
Potem wracałam do domu z inną koleżanką , z którą czasem gadam ,ale dzisiaj nam się rozmowa nie kleiła- z mojej winy oczywiście bo nie chciałam wziąć na siebie trudu wymyślania tematów(tym razem była raczej moja kolej bo ona prowadziła naszą ostatnią rozmowę). Jeszcze trochę i uzna że jestem jakąś nudziarą - kto wie, może nawet będzie miała rację...
Nie można się tak wszystkim zamartwiać i potępiać się za każde niewypowiedziane "cześć", za każdą przeciągającą się chwilę ciszy w rozmowie, za niestosowne milczenie. Dlaczego rozmowę z kimś traktujesz jak przykry obowiązek do wypełnienia i obarczasz się odpowiedzialnością za jej przebieg? Naprawdę nie musisz czuć się odpowiedzialna za każde zdanie takiej rozmowy i surowo się oceniać, czy wypadłaś dość dobrze. To nie jest tak, że ktoś dziś wymyśla temat, a jutro obowiązkowo Ty. Zwolnij się z tego poczucia odpowiedzialności a będzie Ci znacznie łatwiej. Nie bądź wobec siebie tak wymagająca, a znacznienie swobodniej zaczniesz podchodzić do rozmowy, która przecież nie jest jakimś egzaminem od którego zależy Twoje być albo nie być. Jeśli Twoja koleżanka jest gadatliwą i w miarę otwartą osobą , to pewnie nawet nie odczuwa tego, że "musi" wymyślac tematy do rozmowy. Poza tym spójrzmy na sprawę trzeźwo: po powrocie do domu nie potrafiłaby powtórzyć tego, o czym rozmawiałyście. I nie ma w tym nic przykrego, bo życie ludzkie kręci się wokół wielu spraw. Rozmowy są tylko jego małą częścią (oczywiście chodzi mi o te rozmowy zwyczajne, są też ważne rozmowy, ale zdarzają się o wiele rzadziej). Kiedy brakuje ambitnych tematów do rozmowy zawsze można rozmawiać na tematy zupełnie przyziemne i bieżące.
Dzięki za wsparcie Paluszek. Tak się składa że nie lubię gadania o głupotach a nawet jak już to robię to z kiepskim skutkiem, z drugiej strony inni też gadają o głupotach , ale robią to tak że potrafią zaciekawić rozmówcę więc ma to jakiś sens. Coraz częściej myślę że utrzymywanie stałego kontaktu z kimś kto nie jest podobny do mnie byłoby bardzo trudne a wręcz niemożliwe, bo kiedyś ( zazwyczaj szybko) cierpliwość ludzi się kończy. Chciałabym spotkać na studiach przynajmniej jedną osobę o podobnej mentalności co moja , byłoby wtedy łatwiej . Na swoją grupę nie mam już co liczyć za dużo nas różni, oni są rozgadanymi optymistami , a ja małomówną pesymistką. Co za życie...
Tak się składa że nie lubię gadania o głupotach a nawet jak już to robię to z kiepskim skutkiem, z drugiej strony inni też gadają o głupotach
Ja również nie lubie rozmawiać o głupotach ale trudno na początku znajomości zacząć rozmowe na poważne tematy.To właśnie jest moim największym problemem:nie potrafie prowadzić codziennej,niezobowiązującej rozmowy o niczym .A poza tym takie gadanie o głupotach jest męczące dla mnie nic więc dziwnego,że tego nie robie...
Cytat:
Coraz częściej myślę że utrzymywanie stałego kontaktu z kimś kto nie jest podobny do mnie byłoby bardzo trudne a wręcz niemożliwe, bo kiedyś ( zazwyczaj szybko) cierpliwość ludzi się kończy.
Rzeczywiście trudno jest nawiązać bliską znajomość z kimś bardzo odmiennym od nas,zwłaszcza jeśli oprócz nieśmiałośći jesteśmy dodatkowo introwertywni.Ja taka właśnie jestem...
A nie masz na uczelni ani jednej osoby,z którą mogłabyś nawiązać jakąś powierzchowną znajomość?To bardzo pomaga porozmawiać czasem przez chwile o byle czym.Mam taką znajomą ,która jest zupełnym przeciwieństwem mnie:otwarta,wygadana,pewna siebie ale nie wyniosła,zawsze wesoła-przy takich osobach naprawde nie trzeba wymyślać tematu,rozmowa sama się toczy Myśle,że warto szukać ekstrawertywnych,ciepłych ludzi,z którymi nie uda się może zaprzyjaznić ale przynajmniej poćwiczymy umiejętności społeczne
Myśle,że warto szukać ekstrawertywnych,ciepłych ludzi,z którymi nie uda się może zaprzyjaznić ale przynajmniej poćwiczymy umiejętności społeczne
szczerze mówiąc kontakt z ekstrawertykiem byłby dosyć stresujący,bo trzeba by było zwrócić jego uwagę( najczęściej jest przecież z innymi ekstrawertykami- swój ciągnie do swego), wyróżnić się wśród reszty znajomych by zainteresował się mną na tyle by dłużej pogadać. Nie ma zresztą sensu nad tym rozprawiać.
Tak w ogóle to wydaje mi się że większość ludzi traktuje rozmowę jako coś co stymuluje ich do zabawnego spostrzeżenia/spojrzenia na coś inaczej, jednym słowem rozmowa musi spełniać pewne funkcje by była pełnowartościowa.Ja jak i pewnie inni nieśmiali wpadłam w błędne koło przeprowadzania rozmów na tyle bezpiecznych że nie stymulujących rozmówcę-jednym słowem nudnych. Tutaj rodzi się już moje poczucie braku świadomości jak z kimś pogadać żeby go rozbawić/ zainteresować. Nie oszukujmy się rozmowy dla sporej grupy ludzi wcale nie muszą być głębokie, rzeczowe, szczere , najważniejsze żeby mówić dużo i najlepiej gdyby to były jakieś zabawne rzeczy. Mnie taka opcja niestety przerasta. Trudno mi się ( od dłuższego czasu) wprawić w nastrój który by skłaniał do żartów, a nawet jak mam dobry nastrój i mogłabym sobie pożartować to zaczynam się obawiać czy moje specyficzne poczucie humoru zostałoby dobrze odebrane. Jeszcze częściej dopada mnie jednak brak chęci rozmowy( o głupotach), co się przejawia tym że albo wycofuję się z kontaktu ( i unikam mojej grupy) albo dołączam się do rozmawiających , ale jako bierny słuchacz( kiepsko się z tym czuję).
Zaczynam się powoli zastanawiać dokąd mnie takie nastawienie doprowadzi (?) . Pewnie do izolacji w mniejszym /większym stopniu. Z jednej strony mnie to martwi bo nie tak miało być a z drugiej myślę że te cechy mojego charakteru są tak we mnie zakorzenione że chyba nie może by inaczej. Dzisiaj na uczelni dopadła mnie tak dziwna myśl, że szkoda że nie jestem typem imprezowiczki, gaduły.Moje życie byłoby wtedy prostsze i ciekawsze, a tak- zostaję sam na sam ze swoimi górnolotnymi przemyśleniami , z których nic konkretnego nie wynika.
Sama nie wiem po co to dzisiaj piszę, udzielanie się na forum (jak już wcześniej stwierdził damnyou) nie wpłynie bezpośrednio na moje życie...... a jednak to chyba jedno z niewielu miejsc gdzie łatwo mi przychodzi otwarcie się.
Sorry za ten długaśny tekst , ale tak mnie jakoś dzisiaj naszło.
szczerze mówiąc kontakt z ekstrawertykiem byłby dosyć stresujący,bo trzeba by było zwrócić jego uwagę( najczęściej jest przecież z innymi ekstrawertykami- swój ciągnie do swego), wyróżnić się wśród reszty znajomych by zainteresował się mną na tyle by dłużej pogadać. Nie ma zresztą sensu nad tym rozprawiać.
Cóż, jest to możliwe. Często jest tak, że tacy otwarci, wygadani, ekstrawertyczni ludzie potrzebują kogoś komu mogliby paplać non stop. Mnie na przykład zawsze bardzo ciągnęło do takich ludzi bo są tak odmienni ode mnie. Niekiedy jednak są nieco irytujący.
Moja przyjaciółka jest właśnie taką rozgadaną, pewną siebie ekstrawertyczką. Jak tak teraz nad tym pomyślę to aż dziw mnie bierze, że znamy sie już ponad 8 lat Przyznam jednak, że początek znajomości szczególnie łatwy nie był bo to ona prawie cały czas nawijała a ja niewiele. Ta nasza znajomość wyszła przypadkiem można powiedzieć Początkowo to ona cały czas wyciągała mnie po szkole na miasto, na dwór itd. (To było trochę śmieszne bo druga nasza wspólna koleżanka czasem zarzucała mojej przyjaciółce, że mnie tak wyciąga na siłę Pewnie dlatego, że wcześniej rzadko wychodziłam.) No i mieszkałyśmy też na tym samym osiedlu a to sprzyjało zacieśnianiu się przyjaźni. Tylko tak sobie myślę, że gdyby ona mnie tak nie wyciągała to nigdy byśmy nie zostały przyjaciółkami. To naprawdę dziwne, że tak różne charaktery umiały się dogadać. A pomyśleć, że zanim trafiłyśmy do jednej klasy (ale miałyśmy razem w-f), tak raczej za sobą nie przepadałyśmy z widzenia.
Lena88 napisał/a:
Tutaj rodzi się już moje poczucie braku świadomości jak z kimś pogadać żeby go rozbawić/ zainteresować.
Ciężka sprawa. Również nie wiem jak. najgorzej jest w większym gronie, w którym znajdują się osoby elektryzujące innych do siebie. Jednak wszystko jest możliwe! Trzeba w to wierzyć
A rozmowa face to face? Tutaj jak się bardzo człowiek postara to mu to wyjdzie.
Myślę, że przede wszystkim chodzi tu o otwartość i wytworzenie przyjaznej atmosfery. Tak chyba najłatwiej kogoś do siebie przekonać. Czyli ważne jest wyeliminowanie niepokoju jaki może odczuwać druga osoba z związku z kontaktu z naszą osobą.
Kiedy jesteśmy sztywni, nerwowi, jąkamy się, nasze oczy są rozbiegane to wytwarzamy pewną atmosferę niepokoju. Musimy swoją postawą wyraźnie pokazywać "Mnie możesz wszystko powiedzieć, możesz mi zaufać, jestem przyjaźnie nastawiona/y".
Raz był taki moment kiedy wyraźnie czułam, że mój rozmówca był zainteresowany rozmowa ze mną (szkoda tylko, że to było takie krótkoczasowe). Wtedy powiedziałam mu bardzo wiele o sobie - otworzyłam się (ale uwaga! - nie jest dobrze mówić wiele o swoich słabościach), siedzieliśmy bardzo blisko siebie, zadawałam wiele pytań ale i sama starałam sie wiele mówić, patrzyłam długo w oczy rozmówcy, starałam sie by nie dochodziło do monologów, lekko przytakiwałam od czasu do czasu, powiedziałam coś głupiego co go rozśmieszyło.
A na początku ta rozmowa to była masakra: on był nastawiony do mnie anty, w ogóle nie chciał na mnie spojrzeć (dopiero pytania pomogły)
Lena88 napisał/a:
Zaczynam się powoli zastanawiać dokąd mnie takie nastawienie doprowadzi (?) . Pewnie do izolacji w mniejszym /większym stopniu. Z jednej strony mnie to martwi bo nie tak miało być a z drugiej myślę że te cechy mojego charakteru są tak we mnie zakorzenione że chyba nie może by inaczej.
Uwierz w to, ze może być inaczej Nie załamuj się. Człowiek już tak ma, ze raz dopadają go doły i zmartwienia ale za jakiś czas znów wraca mu dobry humor. Przypomnij sobie te wszystkie dobre chwile kiedy czułaś w sobie pozytywne nastawienie. Staraj się sobie umilać czas jak tylko potrafisz - to pomaga osiągnąć dobry humor.
Pamiętaj, będzie dobrze! Życzę Ci wiele, wiele radości w sercu i uśmiechu.
Lena88 napisał/a:
Sama nie wiem po co to dzisiaj piszę, udzielanie się na forum (jak już wcześniej stwierdził damnyou) nie wpłynie bezpośrednio na moje życie...... a jednak to chyba jedno z niewielu miejsc gdzie łatwo mi przychodzi otwarcie się.
Jeżeli masz taką potrzebę to pisz czasem lepiej wyrzucić z siebie to co nas trapi niż dusić w sobie
Uwierz w to, ze może być inaczej Nie załamuj się. Człowiek już tak ma, ze raz dopadają go doły i zmartwienia ale za jakiś czas znów wraca mu dobry humor. Przypomnij sobie te wszystkie dobre chwile kiedy czułaś w sobie pozytywne nastawienie. Staraj się sobie umilać czas jak tylko potrafisz - to pomaga osiągnąć dobry humor.
Dzięki za zrozumienie i konstruktywne porady. Rzeczywiście wczoraj miałam kiepski nastrój i wszystko mnie rozstrajało, ale dzisiaj jest już lepiej.
Kropka212 napisał/a:
Często jest tak, że tacy otwarci, wygadani, ekstrawertyczni ludzie potrzebują kogoś komu mogliby paplać non stop.
Kropka212 napisał/a:
Moja przyjaciółka jest właśnie taką rozgadaną, pewną siebie ekstrawertyczką.
Też przez parę lat miałam taką przyjaciółkę , która świetnie czuła się w moim towarzystwie bo mogła mi powiedzieć dosłownie wszystko, a ja zawsze byłam gotowa jej wysłuchać , poradzić coś. Teraz codzienny nawał obowiązków sprawił że kontakt się bardzo rozlużnił, ale rzeczywiście jest tak że ekstrawertyk i introwertyk mogą stworzyć wartościową relację , bo wzajemnie się uzupełniają(choć nie jest to oczywiście regułą).
szczerze mówiąc kontakt z ekstrawertykiem byłby dosyć stresujący,bo trzeba by było zwrócić jego uwagę
mnie takie osoby po prostu na dłuższa metę bardzo męczą psychicznie, robią za dużo gestów, zbyt wiele słów wypowiadają jak dla mnie ;p
Miałam już kontakt takimi osobami i nigdy niczego sie od nich nie nauczyłam, nie zwalczyłam swojej nieśmiałości nawet o milimetr... więc stwierdziłam że po co mam się męczyć skoro i tak ta znajomość nie przynosi żadnych efektów- tylko jedna strona gada a druga (czyli ja) słucham... lubię rozmawiać i słuchać ludzi, ale naprawdę muszą mówić coś ciekawego żebym sie nie znudziła, bo to niestety zazwyczaj szybko nadchodzi- znużenie Nie wiem z czego to się bierze że ludzie często uważają ludzi nieśmiałych (cichych) za doskonałych słuchaczy... może dlatego że czasem nie umiemy powiedzieć ZAMKNIJ SIĘ, przestań gadać w kółko o tym samym echhh
_________________ ale kiedy mówisz do mnie słońce
traktuję to co nieco opacznie
ty jesteś jednym a ja drugim końcem
daleko nam do siebie strasznie..
mnie takie osoby po prostu na dłuższa metę bardzo męczą psychicznie, robią za dużo gestów, zbyt wiele słów wypowiadają jak dla mnie ;p
Dłuższe przebywanie z taką osobą faktycznie w końcu zaczyna być męczące.Inna sprawa,że mnie męczy długie przybywanie z kazdym niezależnie od tego czy jest to ekstrawertyk czy spokojna,nieśmiała osoba .
jednak chwila rozmowy z ekstrawertykiem dobrze mi robi,tak jakby udzielać mi się zaczął pozytywny nastrój tego człowieka .Na moment przestaje skupiać się na sobie i przez chwile jestem w innym, nieco obcym mi świecie,w którym wszystko jest łatwiejsze niż w moim i w którym nie ma miejsca na melancholie.jednak po dłuższej chwili to zaczyna byc nudne...
Cytat:
Nie wiem z czego to się bierze że ludzie często uważają ludzi nieśmiałych (cichych) za doskonałych słuchaczy... może dlatego że czasem nie umiemy powiedzieć ZAMKNIJ SIĘ, przestań gadać w kółko o tym samym echhh
Czasami myślę,że nie musze mieć bliskej osoby(przyjaciółki),z którą zawsze można pogadać,itp.Ale kiedy jestem sama i mam problem to bardzo chce się mieć przy sobie kogoś takiego!Brak potzreby komunikowania się z innymi to moim zdaniem z jednej strony zaleta ale z drugiej i chyba tej właściwej to wada!!!!!!!nie ma osoby która przez całe życie nie potrzebuje nikogo bliskiego to bardzo ważne przynajmniej ja tak uważam!
Niezależnie od tego, czy jest się intrawertykiem, czy ekstrawertykiem, jest się człowiekiem, a człowiek to stworzenie stadne. Każdy potrzebuje rozmów z bliskimi osobami. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to walczy ze swoją naturą, a to jak wiadomo, nigdy na dobre nie wychodzi.
Każdy człowiek potrzebuje bliskości, ale u introwertyków jest to chyba trochę bardziej skomplikowane. Ten typ osobowości jednak dużo gorzej czuje się w tłumie, który w jego rozumieniu zakłóca wewnętrzną harmonię, wytrąca z rownowagi, którą stara się osiągnąć z samym soba. To jest wciąż człowiek, który skupia się przede wszystkim na swoich przeżyciach analizując je pod każdym mozliwym kątem, siłą rzeczy alienując sie z danego środowiska - a to zniechęca ludzi do kontaktowania sie z taka osobą, bo nie oszukujmy sie, ekstrawertycy sa spolecznie "bardziej pożądani". Introwertycy z kolei szukaja po prostu bratnich dusz, ktorzy potrafia sluchac i potrafią takze milczeć kiedy trzeba. Jestem pewien ze introwertyk w koncu bedzie potrafil otworzyc się przed kimś, jezeli bedzie mial pewnosc ze ktos go zrozumie i zaakceptuje :-)
P.S. Z tym wybieraniem dluzszej drogi to jakbym o sobie czytał... :D
Ja w ogóle w realu to z nikim nie rozmawiam. Nie mam wcale przyjaciół, a nawet koleżanek. Koleżanki mam, ale to takie klasowe, takie do ....cześć... co było zadane... i nic więcej. Na gg ze znajomymi z realu też wcale nie gadam, jedynie nieraz o nauce.
Trochę inaczej jest w przypadku nowo poznanych osób, np. z czatu, wtedy jest o czym gadać na gg, ale to nie trwa dłużej niż miesiąc, bo później i tak dalej nie ma o czym gadać. W ogóle to życie zrobiło się strasznie nudne, nie wiem czy tylko mi się tak wydaje...
Nawet nie wiem jak to jest mieć przyjaciółkę, chciałabym jeszcze ją mieć w tym trudnym wieku.
Sory, że tak dziwnie piszę, ale wy jesteście bardziej doświadczeni życia, większość tu ma powyżej 20 lat, a ja dopiero prawie 15.
Wysłany: 27 Luty 2008, 21:17 Re: Brak potrzeby komunikowania się z ludźmi?
Sarathai napisał/a:
Osoby nieśmiałe mają trudności w komunikowaniu się z ludźmi, lecz z chęcią przerwałyby swoje milczenie, przynajmniej większość z nich, gdyby tylko były w stanie to zrobić. Jednak czy są wśród Was osoby, które nie czują potrzeby rozmowy z ludźmi? Kiedyś to było dla mnie poważnym problemem. Wydaje mi się, że za bardzo przyzwyczaiłem się do bycia w samotności, wychowywałem się bez ojca, już od 7 roku życia po części sam siebie skazałem na przebywanie wyłącznie we własnym towarzystwie, bawiłem się dzień w dzień sam w pokoju, często przy zupełnie pustym mieszkaniu, co zapewne również na mnie w pewien sposób wpłynęło.
W późniejszym czasie moja izolacja zmniejszyła się, lecz w wieku licealnym zanotowałem dosyć niepokojące fakty. Był okres, że nie odzywałem się niemalże do nikogo, w tym najbliższej rodziny, choćby najmniejsza wymiana zdań mnie denerwowała, a nawet niemalże męczyła "psychicznie". Tak samo nie odpowiadałem na wiadomości z gg itp., zupełnie nic, brak ochoty komunikacji w żaden sposób. W końcu stwierdziłem, że na dłuższą metę nie można tak żyć. Świat został tak stworzony, że nie da się w nim funkcjonować w ten sposób, szczególnie, gdy jest się dorosłym człowiekiem. Wtedy nastąpił moment, w którym przestraszyłem się tego co może mnie czekać w przyszłości, jeśli czegoś z tym nie zrobię. Z czasem trochę poprawiłem moje stosunki z rodziną, zacząłem inaczej podchodzić do relacji z innymi osobami.
Jednak do czego zmierzam? A no do tego, że mimo upływu już kilku lat od tamtej pory, nadal mam podobny problem, na szczęście nie aż tak poważny. Mianowicie, często nie czuję potrzeby wymiany myśli z ludźmi (zazwyczaj jest to zależne od mojego nastroju...), nawet jeśli przez moją głowę przejdą jakieś wnioski, które można by dla potrzeb konwersacji wypowiedzieć. Bywa i tak, że taki stan towarzyszy mi przez godziny, a nawet parę dni (z przerwami). W tym wypadku to nie jest już kwestia nieśmiałości, tylko po prostu braku potrzeby komunikowania się. Paradoksalnie, od ok. 18-19 roku życia zacząłem czuć potrzebę "posiadania" partnerki, w te wakacje myśl o znalezieniu dziewczyny nie daje mi spokoju, co mnie już z lekka irytuje i po części bawi . Jednak stwierdziłem, że muszę pod pewnymi względami jeszcze nad sobą popracować, nawet nie tyle, aby wywrzeć lepsze wrażenie na innych osobach, co po prostu czuć się lepiej z samym sobą. Jednak obawiam się, że nie pozbędę się tego stanu, który powyżej opisałem, a na pewno nie pomoże mi on polepszyć relacji między mną a innymi osobami (nie mówiąc już o związku z kobietą), co gorsza jest on niemal niezależny od mojej woli (często na siłę zmuszam się do konwersacji). Czy są wśród Was osoby, które przeżyły coś podobnego? Jeśli tak, to może macie dla mnie jakieś rady? Prosiłbym o komentarze poniżej, dzięki.
ps. sorki jeśli post jest chaotyczny, starałem się tego uniknąć, mam nadzieje, że same przesłanie jest dosyć zrozumiałe.
Ja miałem trozsq inaczej, w podstawówce, miałem super kumpli, w gimnazjum też znalazłem kolegów, ale było juz troche gorzej bo po szkole raczej sie nie spotykałem, tylko ze znajomymi z jeszcze podstawówki a to dlatego, że jak chodziłem jeszcze do podstawówki to zmieniłem miejsce zamieszkania, ale koledzy z dawnego osiedla pozostali. W szkole średniej jacyś tam koledzy byli, ale ci jeszcze od podstawówki byli na 1-szym miejscu i to był błąd. Ale cóż. Co do dziewczyny, to teraz myślę podobnie jak ty, wcześniej o tym nie myślałem, ale dziewucha teraz, że tak powiem, by się przydała, bo z kolegami o pewnych rzeczach nie porozmawiasz
Mi się nie za bardzo chce gadac z innymi..po co.jak i tak mnie rzadko słuchają no moze niektórzy jeszcze tak ale sporo zakodowąło że ja nie mam nic ciekawego do powiedzenia a jak już to na pewno żałosne i beznadziejne i nie warte słuchania..
ja to w szkole jak sie do kogos odezwe to nikt mnie jakby nie slyszy, musze powtórzyc to sie spyta "co?" potem musze wydzierać gardło by ktoś mnie wysłuchał [jak cos gadam to musze sie zmiescic jakby w limicie, najlepiej po 1 zdaniu gadac albo nawet czasem staram sie gadac po 2 słowa (np. powiem "czy ten sprawdzian z geografii jest jutro czy za tydzień?" i ten ktoś daje wrazenie ze mnie nie slyszy albo sie pyta "co?" lub widze ze juz cos tam ktos mówi co mogłoby to zainteresować go albo idzie ktoś kto jak przyjdzie to go przyciągnie jak magnes to zamiast takie zdanie mówic to mówie np. "jutro sprawdzian jest?", on: "co?", ja powtarzam, on: "jaki", ja "z geografii", on "nie wiem", ja: "acha", on: "co?", ja "acha" i tyle wysiłku i nerwów zeby sie dowiedzieć "nie wiem", przewaznie jak sioe kogos o cos pytam to mówi "nie wiem"), bo inaczej widze ze juz mnie ten ktoś nie slucha], jak dłuzej próbuje gadac to sie nie da, pomine juz to ze sie zacinam strasznie, mówie a tu ktos zaraz cos powie "do tłumu" albo do niego i ten z kim próbowałem gadać juz mnie nie slucha dlatego zawsze staram sie szybko powiedziec co mam do powiedzenia, inni jak mówią to jakąś byle pierdołe tak opisują ze mogą o tym gadac z 5 minut co ja bym strescił do 1 zdania, ale jak oni to tak opowiadaja to tymi gestami (wymachują rękami, mimika twarzy, skaczą nawet itp) sprawiają ze wszyscy z zaciekawieniem tej osoby słuchają nawet jak sie potem okazuje ze nic z tego nie rozumią albo ze to co on powiedzial jest bez sensu, sama intonacja wiele robi zauważyłem, ja jak cos mówie to jednym tonem wszystko jakby, bo nie umiem sie zdobyć na coś wiecej- za duży stres
Czasami spotykam osoby przed którymi nie mam jakiś oporów, potrafię sie otworzyć, wiem, że ta osoba mnie nie ocenia chce ze mną rozmawiać, słucha tego co ja mówię, ale niestety na takich ludzi trafiam bardzo, ale to bardzo rzadko. Zazwyczaj są to tzw. "bratnie dusze", więc mamy wiele wspólnego.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach