Poza tym strasznie mnie denerwuje że analizuje się tylko zachowanie ofiary, tak jakby to ona była winna. A ofiara nigdy nie jest winna, winni są ci którzy prześladują, i może też powinno się myśleć jak ukrócić ich bezkarność a nie tylko jeszcze mówić ofierze że jest sama sobie winna.
podzielam to zdanie w 100%.
ale jest jeszcze taka kwestia, że ludzie to po prostu stojace najwyzej w ewolucji zwierzęta. w zwiazku z tym niestety chyba zawsze będzie już tak, że ten kto czuje się silniejszy bedzie próbował zdominować słabszago (nie dotyczy to wszystkich ale większość). dlatego jedynym na prawde w pełni skutecznym uniwersalnym sposobem jest poprostu nie być słabszym. i pod tym kątem niestety na 'kozły ofiarne' patrzy większość ludzi (nad czym bardzo ubolewam), zamiast o kacie: 'co za niedowartościowany idiota znajduje przyjemność w znęcaniu się nad słabszym', to o ofierze: 'ale tchórz, pozwala żeby mu robić takie rzeczy. sam sobie zasłużył jak wszystkiego się boi, nawet nie potrafi się sam obronić' .... niestety tak już jest, z resztą też nierzadko ludzie, którym wcale nie podoba się gnojenie słabszej osoby, boją się sprzeciwić prowodyrowi całej akcji, bo obawiają się że ich też dosięgnie zemsta i prześladowanie....
_________________ "Nothings changed, but the surrounding bullshit
That has grown"
Ja się przeniosłam z technikum do liceum i jak na razie mam spokój, nikt mnie nie obraża.
[ Dodano: 16 Listopad 2007, 11:32 ]
Być może wynika to troche z tego że dziewczyna , która jest gospodarzem klasy mnie chyba lubi ,często się do mnie odzywa(jako jedyna z klasy , bo reszta ludzi z klasy to wogule się nie odzywają) nawet chciała żebym jej dała swój numer gadu gadu i powiedziała żebym się nie martwiła że mi pomoże jak bede miała jakieś trudności.
Sadze ze wiekszosc osob z tej strony miala podobny problem. W koncu to jest takze maly lub wiekszy trybik prowadzacy do niesmialosci.
Jesli chodzi o mnie, to fizyczne przesladowanie (to, oraz slowa pochodne, sa dla mnie emocjonalnie straszne) skonczylo sie wraz z tym gdy sie okazalem silniejszy od kolegi. A psychiczne wraz z gimnazjum. Nie wiem jak to sie dzieje... Czy ja rozsiewam taka aure, czy daje niewidzialne znaki ze jestem osoba niesmiala (niby z tego wyszedlem, ale psychicznie sie czuje nadal niesmialy) nadal sprawiaja ze jestem traktowany jako gorszy...
Chociaz mozliwe ze to przez to ze, nie potrawie z nikim stworzyc grupy poprzez to ze jak kogos poznam to zaraz odtracam, bo ludzie mnie mecza.
Pomimo iz wszystko sie skonczylo, bo inni wyrosli z dokuczliwosci, czuje ze nie pasuje do zadnej z grup jakie sie w klasie utworzyly. Tym bardziej, ze podzielona klasa na 2 grupy utrudnia kontakt z osoba, z ktora sie swietnie dogadywalem w gimnazjum.
Wiek: 21 Dołączył: 16 Wrz 2007 Posty: 234 Skąd: Warszawa
Wysłany: 20 Listopad 2007, 22:46
Sahem_Cry napisał/a:
Chociaz mozliwe ze to przez to ze, nie potrawie z nikim stworzyc grupy poprzez to ze jak kogos poznam to zaraz odtracam, bo ludzie mnie mecza.
Mam bardzo zbliżony problem... jednak staram się przynajmniej z dwoma, trzema osobami nawiązać jakiś bliższy kontakt. Martwi mnie natomiast, że wcale nie czułbym się tak tragicznie, gdybym nie miał z nikim kontaktu, pod warunkiem, że otaczający ludzie nie dawaliby mi do zrozumienia, że jestem niemile widziany w ich otoczeniu.
_________________
dla "nieśmiałopodobnych" polecam:
książki
"Weronika postanawia umrzeć"
"Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam..."
Przeczytałam właśnie o zespole objawów zaniżonej samooceny i widzę, że wszystkie te cechy (niestety...) ma mój dobry kumpel. Lubię go, jest miłym facetem, ale ma wielką wadę - niską samoocenę... Jest przystojny, inteligentny, ma talent do rysowania (choć on oczywiście uważa to za bzdurę ), a mimo to chodzi ciągle zdołowany i nie widzi sensu życia...! Przy każdej okazji powtarza, że nie będzie się starać, bo i tak inni będą lepsi... Koszmar! Pocieszam go czasami, ale nieraz już naprawdę sama załamuje ręce... Nie wiem już jak mu pomóc.... Jest chorobliwie nieśmiały i do tego twierdzi, ze jest beznadziejny pod każdym względem... Co oczywiście jest nieprawdą!!!
Jak myślicie, co mogłabym dla niego zrobić aby się wreszcie wziął w garść i stał się choć trochę optymistą...?! Chłopak sobie życie zmarnuje jak nikt mu teraz nie pomoże... - teraz mamy po 18 lat.
Proszę o jakieś rady i wskazówki, z góry dziękuję.
Ja Ci nie doradzę bo się do tego nie nadaję. Chciałem tylko napisać, że facet jest szczęściarzem, że ma taką koleżankę. Dobrze, że są jeszcze tacy ludzie jak Ty.
Cóż, kiedyś sama byłam strasznie nieśmiała, to było coś okropnego... Więc wiem jak on może się czuć... Z czasem sama się z tego podźwignęłam, choć trochę nieśmiała jestem nadal - ale aktualnie już z tym walczę na bieżąco, bo wiem, że ta cecha osobości nie wróży dobrze..
Sam fakt, że chciałabym go wyciągnąć z takiego stanu to nawet nie połowa sukcesu... Wiem, że muszę być cierpliwa. Bardzo łatwo go zranić. Jesteśmy w jednej klasie w LO, wiele osób się z niego śmieje - całkowity brak empatii, coś strasznego -.- Ma kilku kolegów, ale tak właściwie to typ samotnika. To typowy 'nieśmialec', który boi się opinii innych, nie chce się wyróżnić z tłumu... Jestem pewna, że gdyby pokonał swoją nieśmiałość jego życie zmieniłoby się nie do poznania. A teraz? Pozamykał wszystkie wejścia do swojej skorupy...
Nieśmiałość ma nieraz jakieś zalety, ale wad niestety więcej...
Dobre słowo zawsze się przyda, podniesie go na duchu. Przede wszystkim on sam musi chcieć się zmienić. Jeśli w szkole mu dokuczają to na pewno sytuacja się poprawi kiedy szkoła się skończy. Tacy 'sympatyczni koledzy' w szkole mocno dołują. Wiem z doświadczenia. Dobrze, że ma w Tobie oparcie, może tego nie okazuje ale na pewno to ma dla niego duże znaczenie.
Jeszcze rok i szkoła się skończy... Ale problem nieśmiałości na pewno sam nie zniknie jeśli się nad tym nie popracuje.
Tak, to prawda. On sam musi się chcieć zmienić.. Ale wg mnie on w głębi duszy chciałby być inny (śmielszy) tylko przede mną się kamufluje
Walka z niską samooceną jest naprawdę ciężka, zwłaszcza wtedy gdy człowiek sam musi się z nią uporać... A otoczenie przychylne nie jest...
Cóż, taka jest akurat prawda, kto nie jest teraz przebojowy i śmiały - zostanie zdeptany i wyśmiany... Może wyolbrzymiłam ten problem, ale akurat przebywam w takim środowisku (chociażby szkolnym) i sama czasem mam dość niektórych zachowań
W przeważającej części przypadków ON jest pesymistą, choć już raz widziałam światełko w tunelu... Powiedział coś bardzo optymistycznego o życiu, co mnie bardzo ucieszyło.. A po chwili stwierdził: Hmm aż sam się sobie dziwię, że to powiedziałem...!
Hehe. Nie znam go na tyle, aby ocenić czy szansa na naprawę jest duża, ale mam nadzieję, że TAK. Trzeba teraz tylko zamienić słowo w czyn..
Fugo ja bym Ci radziła żebyś go przypadkiem nie wyręczała , nie broniła przed tymi „kolegami” ani nie pocieszała za bardzo gdyby mu się przy tobie oberwało, żeby się nie poczuł jak ostatnia ostatnia ofiara losu.
On już i tak chyba czuje się jak ofiara losu czasami... To widać po jego bezradnej minie.
A w towarzystwie jeszcze nigdy go nie broniłam.
Wiesz, gdy jesteśmy sami, w 4 oczy łatwiej coś doradzić, pocieszyć, wytłumaczyć... Ale przecież on sam przede mną się nie przyzna, że potrzebuje pomocy, już w tą chorobliwą nieśmiałość zabrnął za daleko... Stanowczo za daleko...
_________________ Marzenia to niczym niezmącona rozkosz, a oczekiwanie aż się spełnią to prawdziwe życie.
Jak myślicie, co mogłabym dla niego zrobić aby się wreszcie wziął w garść i stał się choć trochę optymistą...?!
Hm... No coś takiego, miałam kiedyś dawno temu bardzo podobną sytuację.
Wydaje mi się, że trzeba uważać, żeby robić coś dla niego, a nie za niego.
Cytat:
nie broniła przed tymi „kolegami” ani nie pocieszała za bardzo gdyby mu się przy tobie oberwało, żeby się nie poczuł jak ostatnia ostatnia ofiara losu.
Hm... Ja mam trochę inne doświadczenie. To jest trochę dziwne, takie zagłębianie się w swoje cierpienie. Im bardziej ktoś cię pociesza, tym bardziej zanurzasz się w te wszystkie złe myśli, rozpacz. I to daje jakąś taką dziwną przyjemność w cierpieniu. (nie rozumiem tego sama za bardzo) Ale wydaje mi się że to jest złe, bo wtedy traci się kontrolę, nie patrzy się na świat obiektywnie, no i zapada się coraz bardziej na dno.
Ja myślę że to tylko samemu da się pokonać. Ja to wszystko mam że tak powiem jeszcze tuż pod skórą, ale już nad tym potrafię w miarę zapanować. Po pierwsze, nie dopuścić do tego żeby zacząć się nad sobą użalać i nie dopuścić do większego zachwiania równowagi wewnętrznej.
To jest trochę dziwne, takie zagłębianie się w swoje cierpienie. Im bardziej ktoś cię pociesza, tym bardziej zanurzasz się w te wszystkie złe myśli, rozpacz. I to daje jakąś taką dziwną przyjemność w cierpieniu. (nie rozumiem tego sama za bardzo)
Sam to kiedyś miałem i mogło mi coś z tego jeszcze zostać. Moim zdaniem nie chodzi tu o jakiś masochizm psychiczny, że to że cierpimy sprawia człowiekowi przyjemność . Myślę, że chodzi raczej o kwestię poczucia swojej sprawiedliwości i dobra. Tzn. "ponieważ ja cierpię, to znaczy, że jestem dobrą osobą, sprawiedliwą w osądach itd.". To jednak też może zabrnąć w ślepy kąt.
Z drugiej strony, może chodzić również o przyjemność w myśleniu o jakimś spisku, jaki uknuli na tą osobę jego koledzy. Ewentualnie mściwe myśli, dla niektórych również mogą być przyjemne . Nie wiem konkretnie . W każdym razie spora część osób, szczególnie melancholicy lubią takie pesymistyczne, związane z cierpieniem myślenie. Nie wiem, czy sprawia im to przyjemność, ale jakby lubili tak myśleć.
_________________ "A Pan jest Duchem; gdzie zaś Duch Pański, tam wolność." (2 Kor 3:17)
ania, w takim razie co mogłabym zrobić DLA niego...?
Nie neguję tego co mówicie, ale w takim razie czy mam go zostawić na pastwę losu z samym sobą? Gdyby ludzie umieli się z takimi problemami sami walczyć to niepotrzebni byliby psychologowie i terapeuci. Zresztą on nie ma aż takiej silnej woli i charakteru, że mógłby z sobą wygrać... W pojedynke na pewno mu się to NIE uda.
Poza tym pesymiści pewnie nie wiedzą jak to jest myśleć optymistycznie i tym samym lepiej... A szkoda, bo nie wiedzą jak wiele tracą..
_________________ Marzenia to niczym niezmącona rozkosz, a oczekiwanie aż się spełnią to prawdziwe życie.
Nie neguję tego co mówicie, ale w takim razie czy mam go zostawić na pastwę losu z samym sobą?
Wiesz, nie chodzi o to, żebyś go zostawiała. To jest naprawdę trudne moim zdaniem, jak pomóc...
Hm... Pamiętaj o tym żeby to pomaganie cię za bardzo nie "pochłonęło".(mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi) Chodzi o takie oplątywanie innych swoimi problemami. Trzeba pamiętać też o sobie, żeby nie stworzyć takiej hm... "zatrutej relacji".
Cytat:
Gdyby ludzie umieli się z takimi problemami sami walczyć to niepotrzebni byliby psychologowie i terapeuci.
Kiedyś się nad tym zastanawiałam, wydaje mi się że to jest tak, że jak człowiek idzie do psychologa to myśli sobie że "psycholog rozwiąże moje wszystkie problemy", jak za sprawą jakieś magicznej różdżki, czary mary i będę żyć długo i szczęśliwie. A prawda jest taka że wizyta taka wcale nie należy do najprzyjemniejszych, i jeśli ty sam nie chcesz zmienić siebie, i nie masz tej świadomości, że pewne rzeczy które powinno się zrobić dla własnego dobra, nie będą przyjemne, to nic ci nie pomoże. Wydaje mi się że psycholog to taki trochę naprowadzacz na dobrą drogę. On cię naprowadza, ale ty podnosisz się sam, i idziesz sam.
Hm... Mogłabyś być takim trochę naprowadzaczem (co nie znaczy że psychologiem!!!!). (oczywiście to jest tylko moje zdanie, subiektywne i mogące podlegać zmianom )
U mnie osobiście to było tak że spadłam tak nisko, że już bardziej nie mogłam. I to było naprawdę tak, że widziałam przed sobą dwa wyjścia, albo idę do przodu, albo... Bo już nie dało się żyć w ten sposób dłużej. No oczywiście, to było dawno Nie ma co wspominać
Wiem o co chodzi z tym 'pochłonięciem'... Czasem trudno jest udźwignąć nie tylko swoje problemy, ale jeszcze czyjeś..
Nie wiem czy dobrze robię, w końcu przecież tylko się kolegujemy Ale nieraz już naprawdę nie mogę patrzeć na ta jego bezsilność i wieczny smutek
Zobaczę co da się jeszcze z tym zrobić jak w najbliższym czasie się spotkamy. Muszę wybadać czy on w ogóle chciałby mieć takiego prywatnego pocieszyla... Moze nie...
_________________ Marzenia to niczym niezmącona rozkosz, a oczekiwanie aż się spełnią to prawdziwe życie.
Nie wiem czy dobrze robię, w końcu przecież tylko się kolegujemy
On się z czasem (jeśli już się to nie stało) zakocha w Tobie. Będzie siedział dalej w swojej skorupie. W końcu będziesz miała dosyć i dasz sobie spokój. On będzie się zadręczał, że jest ofiarą i że to przez niego, jak wszystko, jak zawsze. Jestem zły...
może zaakceptuj go takim jakim jest zamiast próbowac go zmienić, jak zobaczy że go takim akceptujesz ( i nie próbujesz zmieniać) to może wzrośnie jego samoocena i sam sie w końcu zmieni
Nie wiem czy dobrze robię, w końcu przecież tylko się kolegujemy
On się z czasem (jeśli już się to nie stało) zakocha w Tobie. Będzie siedział dalej w swojej skorupie. W końcu będziesz miała dosyć i dasz sobie spokój. On będzie się zadręczał, że jest ofiarą i że to przez niego, jak wszystko, jak zawsze. Jestem zły...
Hmm... Optymistyczna wizja to nie jest. Mam nadzieję, że jeśli się zakocha to z wzajemnością. Ale mniejsza o to..
W takim razie jestem w kropce. Zacznę go 'moralizować' - źle. Teraz zignoruję jego problemy - też źle, bo będę miała wyrzuty sumienia, że choć miałam szansę to jej nie wykorzystałam..
I jak tu żyć w harmonii ducha...
_________________ Marzenia to niczym niezmącona rozkosz, a oczekiwanie aż się spełnią to prawdziwe życie.
ja nie bylem kozlem ofiarnym nigdy ale widzialem kozlow ofiarnych u mnie w szkole i wiem ze to jest nieciekawe zycie
co moglbym doradzic: ja mysle ze po prostu praca nad soba - tzn rozwoj tak zeby sie dostosowywac do grupy - zeby byc normalnym - bo koziol to zazwyczaj z jakis powodow ktore sa odmienne - po prostu pozbywamy sie tego co odmienne
tu jest bardzo duzo do pisania nie bede sie rozpisywal - sens jest w poscie - jak zrobic to to trudno sami pomyslccie - powiem tylko ze da sie
najwazniejsza sprawa to najpierw zmiana przekonan wobec siebie i innych - pozniej zdac sobie sprawe ze DA SIE POZBYC SWOICH WAD I STAC SIE DOSTOSOWANYM DO INNYCH - i skupiac sie na tym - no i DZIALAC
_________________ chce to zwalczyc
Gdy po ktoryms powtorzeniu pala Cie miesnie, wiesz ze stajesz sie lepszy. To wlasnie ta sfera bolu odroznia Zwyciezcow od przegranych." - Arnold Schwarzenegger
rozwoj tak zeby sie dostosowywac do grupy - zeby byc normalnym - bo koziol to zazwyczaj z jakis powodow ktore sa odmienne - po prostu pozbywamy sie tego co odmienne
rozwoj tak zeby sie dostosowywac do grupy - zeby byc normalnym - bo koziol to zazwyczaj z jakis powodow ktore sa odmienne - po prostu pozbywamy sie tego co odmienne
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach