Wysłany: 16 Kwiecień 2007, 13:25 siniaki na mózgu - choroba braku miłości
Poniżej zamieszczam wybrane częsci artykulów poświęconych zagadnieniu. Proszę o kontakt lub komentarz, jeśli ktoś boryka się z takim problemem, lub ma to za sobą.
Dzięki
R. Zazzo, R. Spitz i J. Bowlby posługując się terminem "hospitalizm" opisali poważne i trudno odwracalne regresje występujące u dzieci wcześnie odłączonych od matek i wychowywanych przez inne, nie znaczące osoby, które wprawdzie zaspokajały podstawowe potrzeby biologiczne, lecz nie zapewniały miłości. Specjaliści twierdzą, że rodzaj i nasilenie objawów patologicznych zależy od tego, w jakim okresie rozwoju dziecko zostało pozbawione bliskości i uczucia. Jeżeli nastąpiło to w zbyt wczesnym okresie i rozłąka ta trwała zbyt długo, może to spowodować zaburzenia psychiczne o charakterze nieorganicznym, skłonność do klinicznych zaburzeń psychicznych a nawet schizofrenię dziecięcą. Hospitalizm to jednak nie tylko problem dzieci z domów dziecka. Maria Bramska tak określa jej definicję:
Choroba sieroca jest spowodowana brakiem więzi z osobami bliskimi, jest chorobą braku miłości - kochania i bycia kochanym. Może dotyczyć nie tylko dzieci pozbawionych rodzin, ale też żyjących w naturalnych rodzinach, w których brak prawidłowych relacji dzieci z rodzicami. Najogólniej można stwierdzić, że choroba ta zaburza rozwój człowieka od poczęcia aż do końca życia.
Skutki choroby sierocej.
Efekty zaburzeń wynikających z braku więzi i uczuć mają wiele następstw, np. moczenie nocne, jąkanie, autoagresja oraz inne zaburzenia psychofizyczne, nerwice, izolacja, nieumiejętnośc nawiązywania relacji, zaburzone zdolności komunikacyjne, zaburzenie
doświadczania miłości (często dawania), znieczulica emocjonalna (często połączona z silnym glodem uczuciowym) i inne problemy emocjonalne, problem z tożsamością, depresje itd.
Dlaczego?
Naznaczenie piętnem samotności i odrzucenia powoduje, że dziecko czuje się niechciane, brzydkie, niedobre, złe, plugawe, bezwartościowe. Wstrząsającym potwierdzeniem takiego sposobu myślenia o sobie jest wypowiedź ośmiolatka którą zacytowano w artykule "Adoptowani rodzą się dwa razy" Tygodnik FORUM 5/2002 za Marion Rollin (Die Woche) "wypadłem mamie z brzucha jak gówno. Oddała mnie bo jestem kupą gówna."
(...)Dziecko samotne izoluje się od tłumu, a tłum izoluje go od siebie. Zatem możemy powiedzieć, że nasze osamotnione i odtrącone dzieci, skazane są na samotność w tłumie. Pomimo, że żyją w zbiorowości, w licznych grupach, tak naprawdę są nikomu niepotrzebne. To jest syndrom spadłego liścia. To jest ten straszliwy ból wewnętrzny. To jest ból towarzyszący chorobie sierocej.
"Samotność u kresu istnienia i na jego początku jest nieco do siebie podobna w ciężarze nieproporcjonalnym do sił. Małe dziecko jest jeszcze za słabe, starzec jest już za słaby, by ją bez szwanku psychicznego unieść. Uszkodzenia mechanizmów emocjonalnych we wczesnych latach powodują, także w późniejszych okresach, zakłócenia w kontaktach międzyludzkich, zwłaszcza rodzinnych. To z kolei prowadzi do zaniku więzi, jeśli takowe istniały, i do całkowitego osamotnienia w wieku emerytalnym.. Istnieje cierpienie niektórych młodych ludzi daremnie usiłujących nawiązać kontakty emocjonalne z otoczeniem. Nie potrafią. Widzą wokół siebie, u innych, miłość, przyjaźń, wierność. Dla nich takie szczęście jest nieosiągalne. Są więc zgorzkniali, wycofani, agresywni, obrażający się o byle co. Im jest źle i z nimi jest źle..." M. Łopatkowa "Samotność dziecka" Pogłaskaj mnie mamo !
"Niemowlęta uwielbiają być głaskane, tulone i dotykane". "Czują się wtedy bezpiecznie. Często nie zdajemy sobie sprawy, z tego jak bardzo ważny i potrzebny jest dotyk w życiu dziecka. Nie pamiętamy, że już będąc maleńkim dzieckiem, pragnęłyśmy go. Uspokajał nas, dawał poczucie bezpieczeństwa. Teraz to się nie zmieniło. Delikatny, ciepły dotyk sprawia, że czujemy się jako dzieci akceptowane, spokojne i zadowolone". Takie stwierdzenia znajdujemy w niemal wszystkich czasopismach poświęconych tematyce dziecięcej.
Matczyne mleko w ostateczności zastąpić może mieszanka, a przytulania nic nie zastąpi. Dzieci nie przytulane wolniej rosną, częściej chorują, gorzej się rozwijają. - Czy to nie jest oczywiste? Przecież malutkie dziecko wydaje się stworzone do przytulania, aż trudno się powstrzymać od głaskania, całowania tych fałdek, piętek, dołeczków i paluszków. A jednak nie zawsze zwycięża w nas to, co naturalne i normalne"
"Skóra służy niemowlęciu i jego matce za środek komunikacji i kontaktu, za pośrednictwem którego odbywa się wzajemne obdarzanie przyjemnością i ukojeniem (trzymanie w ramionach) oraz doświadczanie radości płynących z dotyku, ciepła smaku i zapachu. Matki i inni opiekunowie mogą swym sposobem obchodzenia się z ciałem dziecka komunikować całe bogactwo emocji, a ich dotyk skóry odczuwany przez skórę dziecka, przekazywać może miłość i ciepło, a także obrzydzenie i nienawiść. Zaniedbywane dziecko, które nie jest brane na ręce, pocieszane i utrzymywane w czystości, będzie to odczuwało po części także przez skórę., która nie jest dotykana, otulana, i pielęgnowana zgodnie z potrzebami dziecka., daje za to wrażenie zimnej, wilgotnej i obolałej. Napięcie wewnętrzne dziecka może uzewnętrzniać się na skórze. "Skóra może swędzić, skóra może płakać i może szaleć z wściekłości. Niekochane dzieci zazwyczaj mają szorstką, napiętą, nieprzyjemną w dotyku skórę". Za Dinorą Pines "International Journal of Psychoanlysis" 61,315 - 322 1980 r.
Dziecko rodzi się. Nagie i bezbronne, na co może liczyć? Na miłość ! Kochająca matka przytula, pieści, całuje, dotyka. Przekazuje mu swoje emocje, uczucia. I to jest ten pierwszy kontakt. Dziecko czuje się bezpieczne. Jest mu ciepło i dobrze. Przez dotyk niemowlę poznaje świat i choć jeszcze nie rozumie znaczenia słów, to uczy się rozpoznawać ludzi, przedmioty. W okresie dojrzewania i dorosłości, zapotrzebowanie na dotyk nie mija, wręcz przeciwnie wzrasta.
W dorosłym życiu, niestety, zbyt rzadko obdarowujemy się dotykiem. A dotyk, to nic innego, jak słowo w praktyce. Zabiegani, zapracowani zapominamy, że czasami wystarczy serdeczny uścisk dłoni, by zmienić emocje swoje lub drugiej osoby.
"Zaspokojenie potrzeby miłości i bezpieczeństwa daje się jednym gestem - przytuleniem. Gest ten zespala bliskość fizyczną i psychiczną. Dotyk i ciepło skóry, ogarnięcie ramionami, przywarcie do ciała, poczochranie głowy, - wszystko to jest niezbędnym "pokarmem" dla uczuć" M. Łopatkowa "Samotność dziecka"
Pewien wychowanek domu dziecka powiedział, że jego problemem jest wręcz maniakalne poszukiwanie dotyku. Dotyka ekspedientki w sklepie, pasażerki w tramwaju, długo przytrzymuje każdą dłoń podczas powitania , lubi trwać w objęciach mężczyzn. Jestem bardzo tym zażenowany, - mówił - ale muszę w ten sposób zaspokoić głód bliskości i dotyku jaki mi towarzyszył przez wszystkie lata gdy byłem w domu dziecka. Żaden dom dziecka, żadna najbardziej oddana wychowawczyni, nie zaspokoi w dziecku, potrzeby czułego dotyku w wystarczającej ilości, podawanego na żądanie. Brak czułego dotyku pozostawia również "siniaki na mózgu" W podręczniku do neuroanatomii przeczytamy, że w skórze człowieka jest niezliczona ilość ciałek dotykowych ciałek blaszkowatych płytek dotykowych Te wszystkie receptory pobudzane przez dotyk "masują" mózg, aktywują połączenia miedzy neuronami, rozwijają synapsy. Brak czułości, głaskania, dotyku powoduje pewnego rodzaju upośledzenie w tej międzyneuronalnej komunikacji.
Moczenie nocne:
trwa do 14/15 roku życia. Dlaczego ?? Dzieci są badane przez urologów ale rzeczywista przyczyna tkwi w głowie dziecka. Winowajcą jest ciągły stres spowodowany odrzuceniem we wczesnym dzieciństwie. Traumatyczne przeżycia, jakich doświadcza dziecko, sprawia, że części układu nerwowego, odpowiedzialne za produkcję i wydalanie moczu, nie funkcjonują prawidłowo. Wg neuropsychologii klinicznej najprawdopodobniej, przyczyn moczenia się dzieci, należy upatrywać w zaburzeniach funkcjonowania podwzgórza, a dokładniej znajdujących się w nim jąder, nadwzrokowego i przykomorowego. To pierwsze, wytwarza - wazopresynę, hormon antydiuretyczny zmniejszający wytwarzanie moczu i odpowiedzialny m.in. za resorpcję zwrotną wody, w kanalikach nerek i za zagęszczenie moczu. To drugie, wytwarza hormon - oksytocynę, odpowiedzialną za wytwarzanie i utrzymywanie więzi. Oksytocyna jest ściśle powiązana z wazopresyną, która jest mutacją tej pierwszej. W mózgu odrzuconego dziecka, lęk, często podświadomy, wynikający z braku kontaktu z matka lub inną bliską osobą, poczucie samotności, odrzucenia i izolacji powoduje nieprawidłowości w działaniu oksytocyny, a także odpowiedzialnej za moczenie dziecka wazopresyny. Wg artykułu "Biochemia miłości - Nasz mózg w zalotach" Bożeny Kastory Newsweek 49/2004 wiele procesów odpowiedzialnych za miłość i przywiązanie odbywa się w zakręcie obręczy, i w jądrze ogoniastym. W tym artykule znajdziemy potwierdzenie bardzo istotnej informacji, że oksytocyna u kobiet ułatwia matkom więź z noworodkiem, i jest hormonem odpowiedzialnym za przywiązanie. Natomiast u mężczyzn, to wazopresyna jest hormonem przywiązania.
Autoagresja
Frustracja wynikająca z niezaspokojenia potrzeb powoduje napięcie i złość. Złość zamieniona na niszczące działanie to agresja. Czasami jest to autoagresja. Ludzie dokonujący samouszkodzeń, nie czują się bezpiecznie w swoich ciałach. Samookalecznie jest atakiem i wyrazem nienawiści do swojego na ciała, które jest winne np. za odrzucenie, maltretowanie czy wykorzystywanie seksualne. Okaleczanie się, jest więc spuścizną niewysłowionej rozpaczy. Czasami, nawet często ból psychiczny i duchowy, przeżycia traumatyczne są tak silne, że dziecko, nie jest w stanie, nawet z powodu ubogiego słownictwa, wyrazić tego co czuje. Swoje napięcie, swoją bezsilność, redukuje atakiem i agresją na innych ludzi, często na swoje własne ciało. Atak na siebie jest również spowodowany próbą, zagłuszenia bólem fizycznym, tego nieustannego, zapętlonego, gdzieś głęboko w dziecku, bólu psychicznego.
Autoagresja przejawia się uderzaniem główką o twarde przedmioty, obijaniem i wyrywaniem ciała, nacinaniem, nakłuwaniem i okaleczaniem, głodzeniem się, przejadaniem się, obgryzaniem do krwi paznokci lub wbijaniem ich w tę część gdzie łączy się on z palcem, wyrywaniem włosów, ryzykownymi ucieczkami, przyżeganiem, przypalaniem czy ryzykownym zachowaniem seksualnym. Niekiedy zamiast czystej autoagresji spotykamy dzieci z tendencjami autodestruktywnymi takimi jak: zaniedbywanie w ubieraniu, wyglądzie, leczeniu, nie dbaniu o zdrowie, wykształcenie czy rozwój.
Sądzi się, że w regulacji stanów emocjonalnych biorą udział endorfiny (opiaty naturalnie wytwarzane przez mózg). Wysunięto wniosek, że układ opioidowy niektórych osób ulega uszkodzeniu w taki sposób, że potrzebują one zewnętrznych czynników takich jak ból i traumy, które stymulowałyby wytwarzanie dodatkowych ilości opiatów. Opiaty te powodują analgezję (niewrażliwość na ból) redukując lęk, a także utrzymując psychiczną i biologiczną równowagę. Silny stres, doświadczenie zaniedbania, znęcania, maltretowania, doświadczenia gwałtu i wykorzystywania seksualnego z dzieciństwa może "programować" człowieka na, często podświadome, zadawanie sobie bólu psychicznego i fizycznego. Van der Kolk Journal of Traumatic Stress r. 1995 8, str. 505 525. Autoagresja dziecięca jest świadectwem zepchnięcia dziecka na samo dno rozdzierającej go rozpaczy i samotności.
Jeżeli nie uda się wcześnie wyrwać dziecka z toczącego się w nim procesu samoodrzucenia i samotności to praca rodzin zastępczych staje się trudną, a czasami nawet, ten wkład pracy w wychowanie, i poświęcenie okazane dziecku, mogą okazać się daremne. Zmiany i wewnętrzne spustoszenie jakie poczyniła w dziecku choroba sieroca, stają się niemożliwe do odwrócenia. Takie umiejętności jak więź, bliskość, współczucie, troska, życzliwość czy przywiązanie pozostaną na zawsze teorią, chyba ze nastąpi cud, a miłość Boga i ludzi załata wszystkie dziury.
(wykorzystałam gł.artykuły: M. Bramska: "czym jest choroba sieroca"
A. Olszewski: "Siniaki na mózgu czyli o samotności dziecka odrzuconego")
Pjvgt
Wiem, że można przeprowadzić badania neuropsychologiczne, by zweryfikowac "szare plamki", upewnić się. Ja również myślę, że Twoje probelmy mogą być faktycznie pochodną tego, o czym pisałam.
Trudno powiedzieć, czy taka forma "nieśmiałości" jest lepsza od standardowej fobii, czy nie. Myślę, że ważna jest diagnostyka (choćby teoretyczna, jeśli więc widzisz w tym artykule siebie to już dużo), bo to daje odpowiedz na to jakimi metodami można zwalczyć problem. W przypadku typowej fobii itp wystarczy dobra terapia (czasem wieloletnia), w przypadku choroby sierocej zmiany sa odwracalne, jednak niezbędna jest "terapia" przez dotyk i uczucie drugiego człowieka, czyli po prostu bezwarunkowe uczucie. Jeśli uwierzysz w to, że możesz być kochany i znajdziesz kogoś bliskiego, ten Ktoś na pewno pomoże rozwiązać wszystkie problemy. "Choroba sieroca" to nie tylko stan psychiki, to specyfiiczna budowa mózgu, zatem jeśli sam dostrzegasz w sobie różne zachowania, stany itp. na pewno zostaną zaakceptowane przez najbliższą osobę, gdyż nie ponosisz winy i odpowiedzialności. Dobrze by było gdybyś będąc już w związku udał się razem z najbliższą osobą do psychologa, któremu nieobce jest to zagadnienie- da wam wskazówki jak radzić sobie z problemami, uwrażliwi partnera na twoje potrzeby, i powie, czego z twojej strony można się spodziewac :wink: i jak się do roznych sytuacji ustosunkowac.
Piszę o partnerce, bo zakładam, że znajdziesz kogoś takiego Jest w Tobie wiele bardzo pozytywnych cech
pozdrawiam i dziękuję za odpowiedz.
No cóż ja też niestety się w tym opisie w dużej mierze odnajduje, choć tezy artykułu nie są dla mnie oczywiście nowością. Ja tej bliskości byłem pozbawiony dwa razy po raz pierwszy w sposób niezawiniony przez rodziców, a przez trefną szczepionkę i dalsze zaniedbania lekarzy, przez co spędziłem jako kilkunastomiesięczne dziecko pare miesięcy w szpitalu na oddziale zakaźnym bez kontaktu z Mamą. Mamie pokazywano mnie przez szybę odwróconego do niej plecami żebym jej nie widział i nie płakał. Teraz takie coś w szpitalach byłoby nie do pomyślenia, ale wtedy taka była praktyka, gdzie najważniejsza była wygoda personelu szpitalnego a nie dobro emocjonalne dziecka. Teraz wręcz zaleca się jak najczęstszy kontakt chorego dziecka z matką, a sprawa konieczności zachowania sterylności na oddziale zakaźnym nie sprawia już takich kłopotów jak wtedy, choć i wówczas to był raczej brak dobrej woli, niż rzeczywisty brak takiej możliwości. Drugi raz to już późniejszy okres wychowywania się w takiej a nie innej rodzinie, o czym już kiedyś na tym forum pisałem i nie będę się powtarzać.
W tekście osobiście zwróciłem najbardziej na tą cześć dotyczącą autoagresji. Dotąd myślałem, ze takie zachowania są mi obce. Po prostu zaliczałem do takich zachowań tylko działania celowe, a nie uznawałem za nie te wymienione tu bardziej subtelnie autoagresywne, czyli zaniedbywanie zdrowia, wykształcenia czy rozwoju.
_________________ Powyższy post wyraża jedynie słuszną opinię piszącego w dniu dzisiejszym. Nie może on świadczyć przeciwko niemu w przyszłości. Ponadto piszący zastrzega sobie prawo zmiany poglądów w każdym momencie, bez podawania jakiejkolwiek przyczyny.
Piszę o partnerce, bo zakładam, że znajdziesz kogoś takiego Jest w Tobie wiele bardzo pozytywnych cech
Osobiście niespecjalnie w to wierzę Elajzo ( :wink: ) - jeśli kobieta chce kogoś niańczyć to sprawia sobie dzecko, a nie faceta, a już na pewno nie jakiegoś zakompleksione, pokrzywdzone dziwadło.
Mamie pokazywano mnie przez szybę odwróconego do niej plecami żebym jej nie widział i nie płakał. Teraz takie coś w szpitalach byłoby nie do pomyślenia, ale wtedy taka była praktyka, gdzie najważniejsza była wygoda personelu szpitalnego a nie dobro emocjonalne dziecka.
Nawet nie wiem, jak to skomentować...To koszmar jakiś..Wiem, ze niegdyś po porodzie zabierano matkom dzieci w szpitalach do innej sali i cięzko to pojąć, ale żeby izolować w zimnym szpitalnym otoczeniu dziecko przyzwyczajone do ciepła i obecności mamy, dla takiego maleństwa to musi byc trauma... Dziwi mnie to tym bardziej, że przecież nie byliśmy az tak zacofanym krajem pod względem psychologicznym i medycznym, by tego nie wiedzieć. Zresztą lekarze i pielęgniarki też mają dzieci, więc kompletnie tego nie rozumiem.
Cytat:
Teraz wręcz zaleca się jak najczęstszy kontakt chorego dziecka z matką, a sprawa konieczności zachowania sterylności na oddziale zakaźnym nie sprawia już takich kłopotów jak wtedy, choć i wówczas to był raczej brak dobrej woli, niż rzeczywisty brak takiej możliwości.
No tak, teraz noworodki śpią z mamą, a mamy małych dzieci moga nawet leżeć w szpitalu razem z dzieckiem.
Cytat:
W tekście osobiście zwróciłem najbardziej na tą cześć dotyczącą autoagresji. Dotąd myślałem, ze takie zachowania są mi obce. Po prostu zaliczałem do takich zachowań tylko działania celowe, a nie uznawałem za nie te wymienione tu bardziej subtelnie autoagresywne, czyli zaniedbywanie zdrowia, wykształcenia czy rozwoju.
Dla mnie istotne sa dwie kwestie: "naprawienie" człowieka przez dotyk, przytulanie itp. i autoagresja. Znalazłam jeszcze coś takiego:
"Autoagresja to działanie lub szereg działań mających na celu spowodowanie psychicznej albo fizycznej szkody, jest to agresja skierowana „do wewnątrz”. To pewne zaburzenie instynktu samozachowawczego, który wyraża się tendencją do samookaleczeń, samouszkodzeń zagrażających zdrowiu, a nawet życiu.
Wyróżnić można zatem autoagresję bezpośrednią (bicie, samookaleczenie, samooskarżanie) oraz pośrednią (jednostka wymusza, prowokuje i poddaje się agresji innych). Występuje także podział na werbalną i niewerbalną. Autoagresja werbalna polega na zaniżaniu swej samooceny, poprzez wmawianie sobie własnej małej wartości, częstą krytykę siebie i swojego zachowania. Autoagresja niewerbalna - samookaleczenie - to uszkodzenie ciała, które może mieć formę powierzchownych lub głębokich ran ciętych, wbijanie ostrych przedmiotów w ciało, połykanie ich, polewanie się kwasem, przypalanie, łamanie kości, uszkadzanie lub wycinanie fragmentów ciała, także narządów płciowych, powiek, gałek ocznych itp. Jest to agresja jawna."
Dlaczego się ranią?
Najczęstszą przyczyną autoagresji jest uraz spowodowany w dzieciństwie. Może być nim: bicie dziecka, poniżanie go, ignorowanie jego potrzeb, co prowadzi do zaburzeń w sferze emocjonalnej i w konsekwencji do autoagresji. Niewłaściwe postawy rodzicielskie (odrzucenie, zaniedbanie, nadopiekuńczość, nadmierne wymagania), trudna sytuacja ekonomiczna, bezrobocie, problemy alkoholowe - sprzyjają pojawieniu się tego zaburzenia. Powodem może być również brak rodziców: śmierć, rozwód, pobyt w domu dziecka, szpitalu.
Przyczyny tego zaburzenia mogą mieć także podłoże biochemiczne: osoby samookaleczające się nie czują najczęściej w trakcie tej czynności bólu (przychodzi on ok. godzinę później), ponieważ we krwi pojawia się hormon - endorfina - który eliminuje niemal całkowicie ból, poprawia samopoczucie, znosi napięcie. Tak znaczna zmiana powoduje, że samookaleczenie może stać się nałogiem. Osoby, którym odebrano tę możliwość zachowują się w sposób bardzo podobny do narkomanów na kuracji odwykowej. Tracą one bowiem źródło poprawy samopoczucia i bezpieczeństwa."
To jest najgorsze, że do wyeliminowania tych zachowań potrzebne jest znalezienie czegoś, kogoś, kto<co> zagwarantuje pełnię poczucia bezpieczeństwa, na tyle silnego, by kruszyć automatycznie włączające się mechanizmy znieczulające. Pjvgt- wydaje mi się, że możesz mieć problem z agresją werbalną, często w bardzo okrutny sposób o sobie piszesz, w sposób który z pewnością odstaje od rzeczywistości.
I jeszcze :
pjvgt napisał/a:
Osobiście niespecjalnie w to wierzę Elajzo ( ) - jeśli kobieta chce kogoś niańczyć to sprawia sobie dzecko, a nie faceta, a już na pewno nie jakiegoś zakompleksione, pokrzywdzone dziwadło.
To jeden z przykładów. Oczywiście nie jest prawdą to, co piszesz zarówno o sobie, jak i postawach kobiet wobec osób z problemami. Wydaje mi się, że może coś w tym być, że boisz się nawet chcieć otworzyć i zaufać, że drzemie w Tobie bardzo silny lęk przed odrzuceniem, który uruchamia tę autoagresję...
hej,
Nie będę opisywał jak to było u mnie, ale generalnie wszystko się zgadza.
Ja nigdy z nikim nie byłem, nie miałem też nigdy przyjaciół. Właściwie przez całe zycie wyznawałem taki pogląd, że nikogo nie potrzebuję, więc się nie martwiłem tym zbytnio i nie przejmowałem. Nie miałem w sobie żadnej ale to żadnej potrzeby kontaktu z drugim człowiekiem. To gdzieś zanikło przez lata. Więzi między ludźmi były dla mnie czymś abstrakcyjnym, a widząc te relacje w najbliższym otoczeniu uznałem, że to jedna wielka fikcja. Trwało to do 25/26 roku życia, aż pewnego dnia przyszedł do mnie (choć zawsze było to dla mnie niezbyt miłe) kumpel z osiedla, z którym kiedyś grałem w kosza. Zaczął coś tam opowiadać, rozmowa się niezbyt kleiła, a potem zadał mi pytanie "Mówisz, że nikogo nie potrzebujesz?". Ja się ironicznie uśmiechnąłem. Potem on wyszedł. A to pytanie pojawiło się znowu i nagle poczułem jakby cały ten potężny mur zbudowany przez lata obojętności, odrzucenia, runął. I poczułem w sobie ból, nagle wpadłem w przerażenie, że z moimi problemami nie mam szans na to aby z kimkolwiek się związać, ogarnęła mnie rozpacz, właściwie to mnie przygniotło. Przez całe dnie chodziłem z pokoju do pokoju przerażony, czułem się jakbym był uwięziony w sobie i nikt nawet nie mógł mi pomóc. Poszedłem raz do psychiatry, gościu po 5 minutach, przepisał mi xanax i zgarnął 50zł. Wiedziałem że nikt mi nie pomoże i chciałem umrzeć. Minął jakiś czas ja na zmianę miałem mega-depresję albo byłem pełen nadzieji, że może jednak, w jakiś sposób coś się zmieni. Zacząłem na własną rękę szukać pomocy przez net u kilku specjalistów, podejrzewałem u siebie różne choroby. Ale nadal nic się nie zmieniło w mojej sytuacji. I nic na to nie wskazywało...
Dziś.... mam żonę którą kocham całym moim sercem, mamy też wspaniałego synka , a moje życie odwróciło się o 180stopni i mogę zacząć się nim cieszyć, tak jak zawsze tego pragnąłem.
Z mojej pozycji łatwo byłoby mi dawać rady. Ale takie "dobre" rady zazwyczaj się nie sprawdzają. Zmienić swoją sytuację, odmienić swój los, walczyć o swoje szczęście, zacząć szukać... można tak wymieniać bez końca. Nie ma jednego uniwersalengo sposobu. Trudno jest się wyrwać z czegoś w czym się tkwi całe życie. Ale każdego dnia jest możliwość aby stawić czoła tej bestii, która wyrosła w duszy. Można ją pokonać tylko w jeden sposób, zacząć robić coś wbrew temu co jest w nas. Wbrew naszym utartym przez lata myślom, które przekonują nas, że nie ma już nic dla nas i że nic nie warto robić. I kiedy coś pójdzie nie tak, wywołuje w Tobie zniechęcenie, poczucie winy itp. Ale jesli się nie poddajemy to po jakimś czasie ta bestia, która wydawała się nam, potężna, wielka na kilkanaście metrów, z siedmioma głowami, staje się wielkości psa, który czasem zaszczeka, później ten pies kiedy widzi, że jego "szczekanie" na nas nie działa, odchodzi.
Przekonałem się, że pewne problemy wydają się nam nie do rozwiązania. Wygląda to tak, że mamy przed oczyma czarną przestrzeń i małe gwiazdki daleko poza naszym zasięgiem. Tak jak patrzymy nocą w niebo. Lecz to tylko pozór. Przed nami jest "kurtyna" która sprawia tę iluzję, wystarczy wyciągnąć rękę, żeby jej dotknąć i zerwać.
p.s.
Każdy ma swoją drogę, w moim życiu pomógł mi przejść przez to wszystko Jezus.
Oczywiście nie dzieje się to jak za dotknięciem magicznej różdżki - pyk i wszystko co złe znika. Jest wręcz przeciwnie. Wszelkie okoliczności jakie napotykam i trudności są właśnie po to aby uwolnić się od tego co jest we mnie. Ale w każdej takiej chwili mam wybór albo zrobić coś tak jak robiłem to zawsze, uciec, odejść, udawać, że nie ma problemu - i pozostać z tym na całe życie. Albo zareagować wbrew temu co czuję, wbrew moim przewidywaniom, wbrew sobie, wbrew temu co łatwe i wygodne. I pokonać to.
We mnie zmieniło się już wiele , mam jeszcze w sobie "opory", kiedy dzieją się jakieś sytuacje, czasami je pokonuję a czasami nie. 26 lat mojego życia wytworzyło mechanizmy reakcji na wszelkie sytuacje. Ale teraz juz patrzę na to z zupełnie innego miejsca.
Wiek: 19 Dołączył: 23 Sty 2007 Posty: 198 Skąd: Kraków
Wysłany: 20 Kwiecień 2007, 20:36
Cytat:
p.s.
Każdy ma swoją drogę, w moim życiu pomógł mi przejść przez to wszystko Jezus.
Oczywiście nie dzieje się to jak za dotknięciem magicznej różdżki - pyk i wszystko co złe znika. Jest wręcz przeciwnie. Wszelkie okoliczności jakie napotykam i trudności są właśnie po to aby uwolnić się od tego co jest we mnie.
To jest właśnie to! Daj Jezusowi jedną połówkę serca i drugą, a On ci to sklei. Powiedział przecież że przyszedł aby "leczyć rany serc naszych". Ale jednak powiedział też że "Kto chce zyskać życie, straci je". Sorry, to będzie bolało. Pokonać siebie wcale nie jest łatwo, a wiara że jest tam ktoś kto nam pomaga i docenia nasz wysiłek tylko dodaje sił. :wink: Mnie też Bóg pokazał tylko światełko w tunelu, które było początkiem trudnej drogi do wyjścia z kryzysu, drogi którą trzeba pokonać samemu z Boą pomocą... ...bolało, było ciężko... ...ale się udało.
_________________ And kingoms rise and kingdoms fall but you go on and on...
sg_vintage
Dołączył: 23 Mar 2007 Posty: 11 Skąd: zdaleka
Wysłany: 30 Kwiecień 2007, 19:46
hmm, to już wiem jak sie nazywa moja przypadłość... rodzinę mam pełną, ale do normy to jej trochę brakuje (chociaż nie ma alkoholizmu czy przemocy). jednak symptomy sie generalnie zgadzają.
To jest właśnie to! Daj Jezusowi jedną połówkę serca i drugą, a On ci to sklei. Powiedział przecież że przyszedł aby "leczyć rany serc naszych". Ale jednak powiedział też że "Kto chce zyskać życie, straci je". Sorry, to będzie bolało. Pokonać siebie wcale nie jest łatwo, a wiara że jest tam ktoś kto nam pomaga i docenia nasz wysiłek tylko dodaje sił. :wink: Mnie też Bóg pokazał tylko światełko w tunelu, które było początkiem trudnej drogi do wyjścia z kryzysu, drogi którą trzeba pokonać samemu z Boą pomocą... ...bolało, było ciężko... ...ale się udało.
cieszę się, że w Twoim życiu jest Jezus
ramzes
Dołączył: 24 Sie 2008 Posty: 3 Skąd: Warszawa
Wysłany: 24 Sierpień 2008, 08:40
Ze mną było tak:
Miałem "normalny" dom i rodziców. Nie byłem w domu dziecka jak większość z Was.
Ale oprócz mnie ze mną była jeszcze siostra i brat. Rodzice zawsze stawiali na nich. W nich widzieli całe swoje życie. ja stałem na samym końcu gdzieś w cieniu. nie interesowało ich,jak mi idzie w szkole,jakie mam układy z kolegami. Można powiedzieć,że dzięki babci (to ona spędzała najwięcej czasu ze mną) nie trafiłem do domu dziecka. Może nie trafiłem do państwowego domu dziecka, ale dom dziecka miałem w własnym domu rodzinnym.
Gdy byłem mały naszła mnie choroba sieroca. Rodzice o ile można ich tak nazwać, nie umieli zrozumieć dla czego się kiwam. Myśleli,że to moja wina,że jestem na coś chory. Tak. Byłem i jestem chory, tylko,że oni nie zdawali sobie sprawy,że to z ich winy. Zamiast mnie przytulić i leczyć "dotykiem" to mnie jeszcze bili za to,że w nocy nie mogłem dać im spać.teraz mam 19 lat. O tej chorobie dowiedziałem się od kolegi w areszcie. Po wyjściu pokazałem im dla czego się kiwam,co jest powodem.Oczywiście ich reakcja była taka,że internet kłamie. Zapytałem ich czy lekarze,psycholodzy ludzie którzy tu są opisują problemy też kłamią?? Od razu popadli w nerwicę. Zaczęli krzyczeć na mnie. Ja im tylko odpowiedziałem,aby do mnie po szklankę wody nie probowali podejść gdy będą już starzy,że skoro mieli podporę w rodzeństwie to niech do nich idą.
W wieku 13 lat zamiast bawić się z kolegami na boisku musiałem chodzić do pracy bo rodzice nie chcieli mi dawać pieniędzy na nic. Zawsze mówili,że jak chcę to mam iść sobie zarobić. tylko czy to jest normalne,aby chłopiec który ma 13 lat już musiał pracować??
Powiedziałem,że im tego nigdy nie wybaczę!
Moja choroba objawia się ty,że gdy leżę to zaczynam się kołysać, to jest jak uzależnienie od narkotyków. Bez tego nie mogę żyć! Popadałem też w konflikt z prawem.teraz już się trochę uspokoiłem,Tak.Żyję trochę poza prawem ale nie tak jak kiedyś.
Obecnie mam dziewczynę. Nie wiem czy jej opowiedzieć o mojej chorobie. Boję się,że ją zrażę do siebie.
Czy ktoś z Was może mi pomóc??
Chodzi mi czy ktoś z Was ma receptę aby przestać się kołysać.
Z góry bardzo wielkie dzięki.
Pozdrawiam
a większość z nas (z nich) jest z domu dziecka? :P
_________________ o jezu. o święta mario i józefie. o cholera. po tym wszystkim staniemy się albo mistykami, albo zwariujemy. o ile jest jakaś różnica.
ramzes
Dołączył: 24 Sie 2008 Posty: 3 Skąd: Warszawa
Wysłany: 24 Sierpień 2008, 15:48
Jeśli nie to przepraszam:P I Honorek zwracam:D
Paluszek
Wiek: 23 Dołączyła: 11 Sie 2007 Posty: 338 Skąd: Warszawa
Wysłany: 25 Sierpień 2008, 17:17
Cytat:
Czy ktoś z Was może mi pomóc??
Chodzi mi czy ktoś z Was ma receptę aby przestać się kołysać.
ramzes, ja nie cierpię na opisane zaburzenie i nie wiem dokładnie jak można z tym walczyć, ale podejrzewam, że samemu jest to bardzo trudne. Dlatego radziłabym Ci udać się z Twoim problemem do specjalisty, który zapozna się z Twoją historią i będzie mógł zaproponować terapię. Najlepiej abyś udał się jak najszybciej do dobrego psychologa i umówił na konsultację. Wizyta i dalsza terapia (leczenie) w państwowym ośrodku jest bezpłatne. Jesteś z Warszawy, więc może spróbuj tam: Poradnia Rodzinna ul. Zakopiańska 33 tel. 617 03 10 e-mail: [email protected].
Jeśli chodzi o informowanie dziewczyny o swojej chorobie, to myślę, że będzie to zależało od tego jaki masz ogólnie kontakt z dziewczyną i czy jest ona dla Ciebie wsparciem, traktuje Cię poważnie i możesz jej ufać. Jeśli tak, to opowiedz jej o tym, wyjaśnij dokładnie jakie jest tego podłoże i jaka była Twoja sytuacja w domu. Możesz jej dać do przeczytanie któryś z cytowanych w tym temacie artykułów.
ramzes
Dołączył: 24 Sie 2008 Posty: 3 Skąd: Warszawa
Wysłany: 26 Sierpień 2008, 08:29
Dzięki za odpowiedz i poradę.
Spróbuję to zrobić. O rezultatach napiszę później:)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach