strona główna
forum czat spotkania zloty autopsja arte
artykuły media mapa strony księga gości faq linki przyjaciele strony autorzy

autopsja

Jak żyć, a nie tylko trwać?

Jak żyć, a nie tylko trwać? Bardzo często zadaję sobie to pytanie, bez odpowiedzi... Choć czasem mam wiele pomysłów i marzeń, ciągle COŚ mnie blokuje. Nie wiem sama jak to COŚ nazwać, nieśmiałość? Przeszłe życie w dysfunkcyjnej rodzinie? DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików), moje wszystkie uzależnienia? Bulimia? To coś wysysa ze mnie wszystko, czuję się jak roślina.

Mam 27 lat. Ojciec jest trzeźwym alkoholikiem, pił do moich 15 urodzin, w domu było istne piekło. Gdy byłam mała, pamiętam jak dziś, pijany ojciec dostał zawału po zakończeniu chrzcin moich sióstr. Nie mieliśmy jeszcze wtedy telefonu (1991 rok), mama kazała iść starszemu bratu do sąsiadów zadzwonić po pogotowie. Ja wraz ze swoim 10 lat starszym bratem odlwkaliśmy to, chcieliśmy, żeby umarł. Pamiętam... Jeszcze wtedy wierzyłam w boga, modliłam się o smierć ojca, żeby nie bił matki, nie dręczył brata, bo go nienawidził, nie katował nas wszystkich conocnymi "imprezami". Rzeczy materialnych mi nie brakowało, nie miałam za to poczucia bezpieczeństwa, radości, dzieciństwa, ojca... W szkole zawsze czułam się inna, wiecznie zawstydzona i wycofana. Czułam się gorsza pod każdym względem. W wieku 13 lat sama zaczęłam pić, potem ćpać. Po 18-tce miałam już za sobą pierwsze detoksy. Po 20-tce trafiłam do ośrodka dla osób uzależnionych, miałam wzloty i upadki... Na dzisiaj jestem od ponad 5 lat trzeźwa, z wyjątkiem tego, że pod koniec zeszłego roku zaczęłam sobie popijać, ale to mi nie służyło, więc na razie nie piję. Przed wyjazdem do ośrodka zmarł mój brat, popełnił samobójstwo, cierpiał na depresję i też był uzależniony. Kochałam go najbardziej w świecie, wraz z nim odeszła część mojej duszy. Boli mnie to do dziś. Po ośrodku zamieszkałam z chłopakiem w wynajętej kawalerce. Na poczatku było bajkowo, z czasem moje "jazdy" psychiczne, nieumiejętność określenia się w uczuciach, wycofanie spowodowały, że podjęłam decyzję abyśmy zamieszkali osobno. I tak już 3 miesiąc mieszkam sama, spotykamy się, bywa różnie, ale ogólnie na dziś nasz związek to gruzy. Nie potrafię się określić uczuciowo, raz czuję, że go kocham, innym razem nie trawię i nie mogę z nim wytrzymać. Do tego doszły kilka miesięcy temu moje problemy żywieniowe, wie o tym tylko mój psychiatra. Nie potrafię jeść, każdy posiłek wywołuje obawy, że puści mi kontrola, a jak puści najadam się wszystkim okrutnie, po czym wszystko zwracam. Czasem używam też "przeczyszczaczy". Tak właśnie było w minioną niedzielę, kazałam mojemu chłopakowi iść do swojego domu, a ja rzuciłam się na lodówkę, potem wyrzuty sumienia, dół, on nie wie o co chodzi...

Leczę się u psychiatry. Ogólnie mam już za sobą 6 lat różnych terapii, chodzenia do psychologów i terapeutów. Obecnie leczę się na depresję no i na te zaburzenia odżywiania. Hormonalnie też jestem pozaburzana, mam chorą tarczycę, nie mam miesiączki od prawie roku. Przez ćpanie zaraziłam się też WZW typu C, musiałam przez rok brać chemię, co tydzień zastrzyk Interferonu w brzuch, to też mnie dobiło i wykończyło psychicznie jeszcze bardziej. Teraz już jestem wyleczona, nie mam wirusa, ale czasem myślę: i co z tego? Po niedzielnym obżarciu nie poszłam wczoraj do pracy, wydusiłam od lekarza zwolnienie na 2 dni. Siedzę w domu i nie wiem właściwie co ze sobą dalej zrobić? Jutro do pracy, a ja się boję. Leże i piszę, oglądam telewizję... Nie mam przyjaciół w swoim mieście. Boję się ludzi, wstydzę. Najchętniej chowam się w domu, czasem myślę, zrobiłabym coś... Ale nie, nie dam rady, za dużo lęku i obaw, po co się katować takimi emocjami, lepiej sobie odpuścić i siedzieć spokojnie w swoich czterech ścianach. Nawet nie wiem po co to piszę, czuję się otępiała.

Fanaberia


opublikowano 16 października 2011